środa, 18 czerwca 2014

Rocznica



Kilka tygodni temu, pod moim biurem, zaczęłam wysiadać z samochodu, gdy Radek wyciągnął rękę z paczką miętówek. Poruszałam głową na znak, że nie mam ochoty.
- Jeszcze się będziesz prosić – powiedział z uśmiechem.
Często oboje używaliśmy tego dziecinnego powiedzonka. Znamy się od przedszkola. Później, na kilka szkolnych lat, nasze drogi się rozeszły. Spotkaliśmy się znów na pierwszym roku studiów i odtąd byliśmy nierozłączni. Kiedyś wspominaliśmy te najdawniejsze czasy i zaśmiewaliśmy się z przypomnianych wyliczanek, wierszyków i właśnie takich powiedzonek. „Jeszcze się będziesz prosić”, jako odpowiedź na odmowę czegokolwiek, weszło na stałe do naszego słownika.
Właśnie… byliśmy nierozłączni.
Gdy teraz patrzę wstecz, to już wiem, że pierwsze symptomy tego, że coś jest nie tak, zlekceważyłam. To było z półtora miesiąca temu. Wychodziłam z łazienki, gdy usłyszałam, że Radek kończy rozmowę przez telefon:
- Do zobaczenia – powiedział i się rozłączył.
- Kto dzwonił? – zapytałam.
- Kamila – odpowiedział.
Kamila to żona jego serdecznego przyjaciela, Roberta. Sporo od niego młodsza. Nie przepadam za nią, ale czasem spotykamy się we czwórkę.
- Zaprosiłeś ich? – zapytałam – Mogłeś to ze mną uzgodnić – powiedziałam nieco naburmuszona.
- A nie, nie – odpowiedział – Tak jakoś mi się powiedziało.
Po kilku dniach, właśnie jedliśmy kolację, gdy odezwał się telefon Radka. Sięgnął po aparat, rzucił okiem na wyświetlacz, powiedział „przepraszam” i wyszedł z telefonem na korytarz. Poczułam się nieswojo. Nigdy się nie zdarzyło, by któreś z nas, odbierając telefon, wychodziło z pokoju. To wyjście Radka było dziwne.
Gdy wrócił po prostu usiadł, bez słowa, przy stole. Ja też się nie odezwałam.
Przez cały wieczór nie mogłam ukryć, że poczułam się dotknięta. Radek szybko to zauważył.
- Co masz taką minę? – zapytał. – Stało się coś?
- Nic – powiedziałam.
- No przecież widzę.
Nie zareagowałam. Radek przyjął to za dobrą monetę, wziął pilota TV do ręki i, jak to ma w zwyczaju, zaczął przerzucać kanały.
Dwa dni później, krótko przed 17-tą, zadzwonił Radek.
- Kochanie, przepraszam, ale nie mogę cię dziś odebrać z pracy. Poradzisz sobie?
- Czy coś się stało? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Nic, ale muszę coś załatwić. Będę w domu na kolację.
- Jasne, że sobie poradzę – rzuciłam i rozłączyłam się.
„Co się dzieje?” pomyślałam nerwowo. Nigdy się tak nie zachowywał. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć te dni, w które nie przyjeżdżał po mnie, pod biuro. Przez 15 lat małżeństwa! No, prawie 15. W przyszłym miesiącu mamy okrągłą rocznicę.
Wyszłam z pracy, ale nie poszłam na przystanek autobusowy, tylko postanowiłam się przejść. Byłam wściekła i rozżalona równocześnie. Miałam mętlik w głowie. Zaczęłam analizować wydarzenia ostatnich tygodni. Te dziwne telefony, rozmowy prowadzone tak, bym nie słyszała. Wyobraźnia zaczęła mi podpowiadać coraz gorsze scenariusze. Nagle odkrywałam, że było jeszcze kilka zdarzeń, które były niby zwyczajne. W ubiegłym tygodniu, w czasie zakupów w galerii, nagle zniknął, a gdy po ponad pół godziny się odnalazł twierdził, że poszedł oglądać komputery i tak jakoś zeszło. A może po prostu w tajemnicy dzwonił do kogoś? W weekend pojechał do swoich rodziców i przyjechał spóźniony ponad dwie godziny. Mówił, że mama sobie wymyśliła przesuwanie mebli. Wtedy nie przywiązywałam do tego szczególnej wagi, bo jego mama często ma jakieś zadania dla Radka, które wygłasza dopiero wtedy, gdy ten zbiera się do wyjścia. Może wcale nie był u rodziców? A może po wizycie u nich pojechał gdzieś jeszcze?
Nawet nie zauważyłam jak doszłam do domu, za to byłam już prawie pewna, że Radek kogoś ma. Byliśmy naprawdę dobrym małżeństwem i nigdy nie przychodziło mi do głowy, że mógłby mnie zdradzać. Teraz jednak ta myśl stała się natrętna. Koleżanki czasem opowiadały, jak to nieprzerwanie są czujne, jak to kontrolują swoich mężów, bo nigdy nie wiadomo co chodzi po głowie facetowi po czterdziestce. Zawsze z pobłażaniem uśmiechałam się na to gadanie. „Może waszym facetom się to zdarza, ale nie mojemu Radkowi” – myślałam. Teraz przyszło mi na myśl, że może byłam naiwna.
Tego wieczoru i przez następne kilka dni na pytania Radka, czemu jestem taka smutna, odpowiadałam wymijająco, że chyba bierze mnie grypa. Jak nie widział popłakiwałam. I nieprzerwanie myślałam co powinnam zrobić.
Trzy dni temu, we czwartek, zwolniłam się wcześniej z pracy. Chciałam przejść się po śródmieściu, zajrzeć do kilku sklepów. Po prostu choć na chwilę oderwać się od dręczących myśli. Stanęłam przed jakąś wystawą i w chwili, gdy się odwracałam, by ruszyć dalej, zobaczyłam ich. Po przeciwnej stronie ulicy Radek pomagał wsiąść do naszego samochodu…. Kamili, żonie jego przyjaciela. Śmiali się oboje, bo to wsiadanie było utrudnione. Kamila trzymała wielki, zjawiskowo piękny bukiet z irysów. Ukłucie jakiego doznałam było tym większe, że uwielbiam te kwiaty. Stałam jakby mnie wmurowało. Chciałam wejść do sklepu, by się schować, by mnie nie zobaczyli, ale nie potrafiłam się ruszyć. I tak mnie nie zauważyli. W końcu udało im się wpakować bukiet, Radek obszedł samochód, wsiadł i odjechali.
Zatrzymałam taksówkę. Ledwo zdążyłam podać kierowcy adres rozryczałam się. Nie mogłam się powstrzymać. Szlochałam głośno. Taksówkarz zerkał przestraszony we wsteczne lusterko i dopytywał czy może mi pomóc.
- Nie, nie może pan. – Rzuciłam przez łzy, ale pytanie trochę mnie otrzeźwiło.
Wpadłam do domu, nawet nie zdejmując kurtki, ściągnęłam z pawlacza walizkę. Zaczęłam do niej wrzucać rzeczy Radka. Wszystko, co mi się nawinęło pod ręce, a do niego należało, lądowało w walizce. To mnie nieco uspokoiło. Już wiedziałam co powinnam zrobić.
Przed 18-tą przyszedł Radek. Stanął jak wryty.
- Wynoś się! – wycedziłam.
- No co ty?! – krzyknął.
- Powiedziałam: wynoś się!
Radek był tak oniemiały, że zaczął się uśmiechać:
- To jakiś żart, tak? Chcesz, żebym powiedział „jeszcze się będziesz prosiła”, tak?
- Przestań! – wrzasnęłam. To nasze powiedzonko, które wybrzmiało w tej chwili, wyzwoliło we mnie kolejną falę łez.
- Przestań błaznować. Widziałam was! Widziałam cię z Kamilą! Wynoś się, bo nie ręczę za siebie.
Radek zaczął się śmiać. Głośno, gardłowo. Śmiał się tak, że nawet łzy zaczęły mu płynąć.
- Lilka, zlituj się. – Radek nieprzerwanie się śmiał. – To nieporozumienie.
- To ja wyjdę! – krzyknęłam. Chwyciłam swoją torebkę i wybiegłam z mieszkania.
Noc spędziłam u koleżanki.
Następnego dni wręcz powlekłam się do pracy. Nie byłam w stanie na niczym się skupić. Radek kilkakrotnie usiłował się do mnie dodzwonić, ale od razu odrzucałam połączenia. Gdy uświadomiłam sobie, że tego dnia przypada nasza rocznica ślubu, fala rozżalenia weszła w punkt kulminacyjny. Większość dnia spędziłam w biurowej toalecie, bo już nie mogłam znieść ciągłych pytań i współczujących spojrzeń.
Zwolniłam się godzinę wcześniej, bo postanowiłam pojechać do naszego mieszkania po kilka moich rzeczy. Liczyłam na to, że Radka tam jeszcze nie będzie.
Dosłownie kilka minut po tym jak weszłam do domu, odezwał się dzwonek. Przez wizjer zobaczyłam, że pod drzwiami stoi … Robert, przyjaciel Radka. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, że on też już się dowiedział o romansie mojego męża i jego żony.
Otworzyłam.
- O, Lilka! – powiedział Robert radośnie. Po czym dodał:
- Zbieraj się. Zrób sobie co tam kobiety robią na wielkie wyjścia, wskakuj w najlepszą kieckę. Idziemy na bal.
- Zwariowałeś?? – zawołałam.
- Ależ skąd! Z moją głową wszystko w porządku – powiedział, przeciągając dłonią po swojej łysinie – Ale ty chyba musisz sobie głowę poprawić.
Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie jak koszmarnie muszę wyglądać. Doba płaczu, nieprzespana noc musiały zostawić widoczne ślady.
- No dalej. – Robert lekko mnie popchnął w stronę łazienki. – Idziemy się zemścić.
Jak automat weszłam do łazienki.
Do teraz nie wiem co mi przyświecało, bo miałam całkowitą pustkę w głowie, ale posłusznie weszłam pod prysznic, umyłam włosy, zrobiłam makijaż, a potem owinięta ręcznikiem wyszłam po sukienkę. Robert siedział w fotelu, popijał kawę.
- Zrób mi też, proszę – powiedziałam.
Po 10 minutach byłam gotowa.
- Jesteś zjawiskowa! – Z nieukrywanym podziwem powiedział Robert.
Wsiedliśmy do jego samochodu, a ja nie pytałam nawet dokąd jedziemy. Byłam oszołomiona. Poruszałam się jak automat. Zawsze mi się wydawało, że człowiek nie może nic nie myśleć, że zawsze myśli, choćby o tym, że nie myśli. Ale ja wtedy naprawdę czułam pustkę w głowie. Nagle zatrzymaliśmy się przed jakimś hotelem.
- Gdzie jesteśmy? – zapytałam bezbarwnym głosem.
- Zaraz zobaczysz.
Weszliśmy do budynku. W hallu było pełno ludzi. Gdy przyzwyczaiłam wzrok do jaskrawych świateł zobaczyłam mojego Radka. Stał na środku, z wielkim, fioletowym bukietem irysów.
- Dziękuje za nasze piętnaście lat – powiedział. – I jeszcze się proszę o następne.
Przez łzy dostrzegłam, że tłum za Radkiem to nasi znajomi i przyjaciele.
- A ja myślałam… bo ja byłam pewna … - Usiłowałam wytłumaczyć. – Kocham cię, wybacz mi – szepnęłam.
Podeszli Kamila i Robert. Śmiali się tak, że niewiele zrozumiałam z życzeń jakie nam składali.
Dopiero, gdy zabawa na dobre się rozkręciła opowiedzieli mi historię, jak to mój Radek postanowił w tajemnicy, przy pomocy przyjaciół, zorganizować bal, z okazji naszej piętnastej rocznicy ślubu.

wtorek, 3 czerwca 2014

Praca na zlecenie



- Co mi przyszło na starość! – przeleciało mi przez głowę, gdy przepychałam się w tłumie, w hali dworca kolejowego. Jak zawsze w pomieszczeniach, w których są więcej niż dwie pary drzwi zgubiłam się.
- Cholera, gdzie jest wejście B i jak ja tego gówniarza poznam. – Obracałam się dookoła własnej osi. - Dobrze, że błędnik mam jeszcze sprawny.
Premier niedawno przyrzekł, że będzie podejmował „intensywne działania w celu aktywizacji na rynku pracy osób 50+”. Plusa jeszcze nie mam więc może dlatego sama musiałam się zaktywizować. Dostałam pracę na zlecenie w redakcji gazety. I właśnie wykonuję pierwsze z nich: odebrać z dworca i dotrzymać towarzystwa młodemu, obiecującemu psychologowi, do czasu, gdy przejmie go dziennikarka. Wiem o nim tyle, że młody, mądry i usiłuje wydać swoją pierwszą książkę. Nikt mi nie powiedział jak wygląda, ale też nikt nie podpowiedział o czym ja mam z nim rozmawiać. Przecież dzieli nas calutkie pokolenie. Z rachunków mi wynika, że jest rok młodszy od mojej córki!
Odnalazłam w końcu literkę „B” nad jednym z wyjść, spojrzałam poniżej. Jest!
- Przystojniak – przeleciało mi przez myśl, za co natychmiast się skarciłam, a głośno powiedziałam:
- Dzień dobry. Nazywam się Marta Kwapisz i jestem z redakcji gazety.
- Bardzo mi miło – powiedział z naprawdę niepewnym uśmiechem – Waldemar Kozub – dodał.
- Spodziewał się pan ślicznej dwudziestolatki, prawda? Przepraszam za rozczarowanie, ale pewnie w redakcji pomyślano, że przy 50-latce będzie się pan czuł bezpieczniej.
- Nie no… to nie tak… ale nie odgadłbym, że ma pani tyle lat – trochę niepewnie zareagował
- Pewnie dlatego, że kobieta w moim wieku powinna nosić spódnicę za kolana i na gumie – powiedziałam i nie chcąc przedłużać młodemu człowiekowi krępującej sytuacji, dodałam:
- Chodźmy stąd.
Zaproponowałam spacer po rynku starego miasta, gdzie było umówione spotkanie z redaktorką. Szliśmy wzdłuż kamienic i rozmowa nie chciała się kleić. Mieliśmy przed sobą jeszcze ponad trzy boki kwadratu rynku, a ja w panice myślałam czy mam go tak prowadzać kilka razy dookoła, bo czas jakoś nie chciał umykać.
Przechodziliśmy obok jednej z dziesiątek staromiejskich restauracyjek.
- Tutaj była kiedyś pierwsza spaghetteria. Najlepsze bolognese w mieście i odkrycie, że z mięsa mielonego można zrobić coś więcej niż tylko klopsy – powiedziałam, żeby przerwać tę niezręczną ciszę – bywałam tu ze swoim jeszcze nie-mężem – dodałam.
- Oooo, a tutaj – wskazałam mijany pub – kilka razy ratowaliśmy nasze małżeństwo – powiedziałam i od razu pożałowałam. „No co ja gadam!?” – pomyślałam.
- Kilka razy? To jak z rzucaniem palenia. – Uśmiechnął się Waldemar – I udało się? – zapytał.
- Jak teraz na to patrzę to przyznam, że niestety udało się – odpowiedziałam szczerze
- Żałuje pani?
- Żałuję, bo wtedy potrafiłam jeszcze odejść. Teraz na wszystko za późno. Nie umiałabym zacząć wszystkiego od nowa, sama. Do tego potrzeba i siły i odwagi.
Szliśmy dalej, w milczeniu, a gdy mijaliśmy kolorową kawiarnię, by zatrzeć ciążącą przykrą atmosferkę, powiedziałam:
- A tutaj, miły panie, siadywałam, gdy uciekałam z lekcji.– Roześmiałam się w głos, na wspomnienie wagarów.
- Czyli stare miasto to także miłe dla pani wspomnienia – powiedział z uśmiechem młody psycholog.
- To fakt. Niektórych to nawet się wstydzę – powiedziałam – ale nie chcę o tym porozmawiać – dodałam i oboje wybuchliśmy gardłowym śmiechem.
- To porozmawiajmy o pani pracy – powiedział Waldemar
- Nie bardzo jest o czym mówić. Dopiero zaczęłam w redakcji i nie mam pojęcia czy będą dla mnie nowe zlecenia. Mam jednak na to wielką nadzieję. Nawet nie o zarobienie paru groszy mi chodzi, ale o wyjście na kilka godzin z domu. Mijamy się tam bez sensu. – Jakoś mi umknęło, że mówię do młodego, obcego człowieka. Ale tak czułam.
Nawet nie zauważyłam momentu, gdy zaczęliśmy drugie okrążenie po rynku i znów znaleźliśmy się przed drzwiami dobrze znanego mi pubu. Zaproponowałam:
- Może usiądziemy, wypijemy kawę i poczekamy na panią redaktor.
- Myślę, że powinniśmy wybrać inne miejsce – powiedział młody człowiek – Pani potrzeba zupełnie nowych miejsc – powiedział z takim przekonaniem, że nie oponowałam.
Usiedliśmy w restauracji niedawno otwartej, zupełnie mi nieznanej. Pół godziny później zadzwoniła redaktora, a po kilku chwilach już siedziała przy naszym stoliku. Zaczęłam się zbierać uznając, że moje „misja” zakończyła się.
- Miło mi było pana poznać – powiedziałam wyciągając w stronę młodego mężczyzny rękę na pożegnanie.
- Mnie także bardzo było miło – odpowiedział wstając – czy… byłoby z moje strony wielką niegrzecznością gdybym zaproponował pani kolację?
Zatkało mnie. Gdy zobaczyłam okrągłe ze zdziwienia oczy redaktorki tym bardziej dotarło do mnie, że sytuacja jest niecodzienna.
- Wie pan…. Dziękuję za zaproszenie. – Zaczęłam się jąkać. – Może kiedyś, przy okazji, gdy będzie pan znów w naszym mieście. Będzie mi bardzo miło. Do widzenia. – Dodałam i szybko wyszłam.
Rześkie powietrze na ulicy dobrze mi robiło. Byłam niebywale zaskoczona. „Przecież ja jestem stara baba, a to młody facet!” – myślałam – „Czemu on to zrobił? Przecież ja mu nic nie mogę załatwić, w niczym pomóc”.
Szłam wzdłuż kamieniczek starego rynku nie mogąc otrząsnąć się z szoku, jakiego doznałam. Oczywiście, że przychodziło mi do głowy, że doszukuję się nie wiadomo czego, a sama przed sobą nie mam odwagi się przyznać, że może zwyczajnie mu się spodobałam.
„Nie, to niemożliwe” – Sama siebie przywołałam do porządku i ruszyłam w stronę przystanku tramwajowego.
A jednak moje pierwsze zlecenie nie dawało mi spokoju. Ten spacer po starym mieście, rozmowa z tym… gówniarzem uświadomiła mi, że może zbyt szybko pogodziłam się z tym, że już mnie nic dobrego nie czeka. Krótkie, w zasadzie służbowe spotkanie zmusiło mnie do spojrzenia z boku na moje życie. I na samą siebie.
Po miesiącu moja redakcja zaproponowała mi etat, a tym sposobem stałą pensję. To dodało mi odwagi i wiarę, że mogę jeszcze wszystko w swoim życiu zmienić, że dam radę zacząć od nowa.
Złożyłam pozew o rozwód.