- Co mi przyszło na starość! – przeleciało mi przez głowę,
gdy przepychałam się w tłumie, w hali dworca kolejowego. Jak zawsze w
pomieszczeniach, w których są więcej niż dwie pary drzwi zgubiłam się.
- Cholera, gdzie jest wejście B i jak ja tego gówniarza
poznam. – Obracałam się dookoła własnej osi. - Dobrze, że błędnik mam jeszcze
sprawny.
Premier niedawno przyrzekł, że będzie podejmował „intensywne
działania w celu aktywizacji na rynku pracy osób 50+”. Plusa jeszcze nie mam
więc może dlatego sama musiałam się zaktywizować. Dostałam pracę na zlecenie w
redakcji gazety. I właśnie wykonuję pierwsze z nich: odebrać z dworca i
dotrzymać towarzystwa młodemu, obiecującemu psychologowi, do czasu, gdy
przejmie go dziennikarka. Wiem o nim tyle, że młody, mądry i usiłuje wydać
swoją pierwszą książkę. Nikt mi nie powiedział jak wygląda, ale też nikt nie
podpowiedział o czym ja mam z nim rozmawiać. Przecież dzieli nas calutkie
pokolenie. Z rachunków mi wynika, że jest rok młodszy od mojej córki!
Odnalazłam w końcu literkę „B” nad jednym z wyjść, spojrzałam
poniżej. Jest!
- Przystojniak – przeleciało mi przez myśl, za co natychmiast
się skarciłam, a głośno powiedziałam:
- Dzień dobry. Nazywam się Marta Kwapisz i jestem z redakcji
gazety.
- Bardzo mi miło – powiedział z naprawdę niepewnym uśmiechem
– Waldemar Kozub – dodał.
- Spodziewał się pan ślicznej dwudziestolatki, prawda?
Przepraszam za rozczarowanie, ale pewnie w redakcji pomyślano, że przy 50-latce
będzie się pan czuł bezpieczniej.
- Nie no… to nie tak… ale nie odgadłbym, że ma pani tyle lat
– trochę niepewnie zareagował
- Pewnie dlatego, że kobieta w moim wieku powinna nosić
spódnicę za kolana i na gumie – powiedziałam i nie chcąc przedłużać młodemu
człowiekowi krępującej sytuacji, dodałam:
- Chodźmy stąd.
Zaproponowałam spacer po rynku starego miasta, gdzie było umówione
spotkanie z redaktorką. Szliśmy wzdłuż kamienic i rozmowa nie chciała się
kleić. Mieliśmy przed sobą jeszcze ponad trzy boki kwadratu rynku, a ja w
panice myślałam czy mam go tak prowadzać kilka razy dookoła, bo czas jakoś nie
chciał umykać.
Przechodziliśmy obok jednej z dziesiątek staromiejskich
restauracyjek.
- Tutaj była kiedyś pierwsza spaghetteria. Najlepsze
bolognese w mieście i odkrycie, że z mięsa mielonego można zrobić coś więcej
niż tylko klopsy – powiedziałam, żeby przerwać tę niezręczną ciszę – bywałam tu
ze swoim jeszcze nie-mężem – dodałam.
- Oooo, a tutaj – wskazałam mijany pub – kilka razy
ratowaliśmy nasze małżeństwo – powiedziałam i od razu pożałowałam. „No co ja
gadam!?” – pomyślałam.
- Kilka razy? To jak z rzucaniem palenia. – Uśmiechnął się
Waldemar – I udało się? – zapytał.
- Jak teraz na to patrzę to przyznam, że niestety udało się –
odpowiedziałam szczerze
- Żałuje pani?
- Żałuję, bo wtedy potrafiłam jeszcze odejść. Teraz na
wszystko za późno. Nie umiałabym zacząć wszystkiego od nowa, sama. Do tego
potrzeba i siły i odwagi.
Szliśmy dalej, w milczeniu, a gdy mijaliśmy kolorową
kawiarnię, by zatrzeć ciążącą przykrą atmosferkę, powiedziałam:
- A tutaj, miły panie, siadywałam, gdy uciekałam z lekcji.–
Roześmiałam się w głos, na wspomnienie wagarów.
- Czyli stare miasto to także miłe dla pani wspomnienia –
powiedział z uśmiechem młody psycholog.
- To fakt. Niektórych to nawet się wstydzę – powiedziałam –
ale nie chcę o tym porozmawiać – dodałam i oboje wybuchliśmy gardłowym śmiechem.
- To porozmawiajmy o pani pracy – powiedział Waldemar
- Nie bardzo jest o czym mówić. Dopiero zaczęłam w redakcji i
nie mam pojęcia czy będą dla mnie nowe zlecenia. Mam jednak na to wielką
nadzieję. Nawet nie o zarobienie paru groszy mi chodzi, ale o wyjście na kilka
godzin z domu. Mijamy się tam bez sensu. – Jakoś mi umknęło, że mówię do
młodego, obcego człowieka. Ale tak czułam.
Nawet nie zauważyłam momentu, gdy zaczęliśmy drugie okrążenie
po rynku i znów znaleźliśmy się przed drzwiami dobrze znanego mi pubu.
Zaproponowałam:
- Może usiądziemy, wypijemy kawę i poczekamy na panią
redaktor.
- Myślę, że powinniśmy wybrać inne miejsce – powiedział młody
człowiek – Pani potrzeba zupełnie nowych miejsc – powiedział z takim
przekonaniem, że nie oponowałam.
Usiedliśmy w restauracji niedawno otwartej, zupełnie mi
nieznanej. Pół godziny później zadzwoniła redaktora, a po kilku chwilach już
siedziała przy naszym stoliku. Zaczęłam się zbierać uznając, że moje „misja”
zakończyła się.
- Miło mi było pana poznać – powiedziałam wyciągając w stronę
młodego mężczyzny rękę na pożegnanie.
- Mnie także bardzo było miło – odpowiedział wstając – czy…
byłoby z moje strony wielką niegrzecznością gdybym zaproponował pani kolację?
Zatkało mnie. Gdy zobaczyłam okrągłe ze zdziwienia oczy
redaktorki tym bardziej dotarło do mnie, że sytuacja jest niecodzienna.
- Wie pan…. Dziękuję za zaproszenie. – Zaczęłam się jąkać. –
Może kiedyś, przy okazji, gdy będzie pan znów w naszym mieście. Będzie mi
bardzo miło. Do widzenia. – Dodałam i szybko wyszłam.
Rześkie powietrze na ulicy dobrze mi robiło. Byłam niebywale
zaskoczona. „Przecież ja jestem stara baba, a to młody facet!” – myślałam –
„Czemu on to zrobił? Przecież ja mu nic nie mogę załatwić, w niczym pomóc”.
Szłam wzdłuż kamieniczek starego rynku nie mogąc otrząsnąć
się z szoku, jakiego doznałam. Oczywiście, że przychodziło mi do głowy, że
doszukuję się nie wiadomo czego, a sama przed sobą nie mam odwagi się przyznać,
że może zwyczajnie mu się spodobałam.
„Nie, to niemożliwe” – Sama siebie przywołałam do porządku i
ruszyłam w stronę przystanku tramwajowego.
A jednak moje pierwsze zlecenie nie dawało mi spokoju. Ten
spacer po starym mieście, rozmowa z tym… gówniarzem uświadomiła mi, że może
zbyt szybko pogodziłam się z tym, że już mnie nic dobrego nie czeka. Krótkie, w
zasadzie służbowe spotkanie zmusiło mnie do spojrzenia z boku na moje życie. I
na samą siebie.
Po miesiącu moja redakcja zaproponowała mi etat, a tym
sposobem stałą pensję. To dodało mi odwagi i wiarę, że mogę jeszcze wszystko w
swoim życiu zmienić, że dam radę zacząć od nowa.
Złożyłam pozew o rozwód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możemy po prostu pogadać;-))) Ja nie udaję, że jestem literatem. Ty nie udawaj, że jesteś krytykiem literackim.