Z ulgą wyłączyłam komputer.
„Mam naprawdę dość… może czas
pomyśleć o innej pracy? Dobrze, że dziś piątek… muszę odpocząć… wyśpię się, a
potem się zastanowię” – kołatało mi się po głowie.
Czuję się naprawdę zmęczona. I
zniechęcona.
Pracuję w firmie handlowej kilka
lat. Znam się na swojej robocie i lubię ją, mimo, że jest żmudna. Po kilka
godzin dziennie wpatruję się w ekran komputera, zbierając i analizując dane. I
tak wiele miesięcy, by na koniec roku sprzedażowego, który przypada na koniec
lutego, „ubrać” wszystko w tabelki, wykresy, wysnuć wnioski, a następnie je
opisać. Te podsumowania to dobre dwa tygodnie wytężonej pracy. Z reguły w marcu
brałam kilka dni urlopu, by zregenerować siły, ale tym razem przyszło mi do
głowy, że może powinnam po prostu napisać wypowiedzenie.
Kilka miesięcy temu przyszedł do
naszego działu młody, ambitny przystojniak. Karol Braciak należy do tych,
którzy nie ukrywają dobrego zdania o samym sobie. Pewny siebie, w doskonale
skrojonym garniturze, przechadza się po korytarzach posyłając uśmiechy na lewo
i prawo. „Jestem wielki, jestem piękny” zdaje się mówić każdy jego gest. Na zebraniach
z reguły siedzimy obok siebie, ale poza tymi cotygodniowymi spotkaniami
właściwie się nie widujemy. Czasem mijamy się na korytarzu.
Ze dwa tygodnie temu przyszłam do
pracy dużo wcześniej niż zwykle. Chciałam przed 16-tą wyjść, by zawieźć córkę
do lekarza, a że do podsumowującego rok sprzedażowy posiedzenia zarządu zostało
już kilka dni, nie mogłam sobie pozwolić na zaległości.
Wchodziłam do mojego pokoju i aż
krzyknęłam z wrażenia, bo w chwili gdy otworzyłam drzwi, od mojego biurka, jak
oparzony, odskoczył Robert, jeden z naszych informatyków. Zrobił to tak
gwałtownie, że przewrócił krzesło, na którym jeszcze przed chwilą siedział.
- O! To pani! – powiedział
przestraszony – Ja musiałem… znaczy mieliśmy w nocy awarię serwerów … i
wszystko ustawiamy od nowa. Myślałem, że zdążę, zanim wszyscy przyjdą.
- Nic się nie stało. Niech pan
kończy to ustawianie – powiedziałam. – Pójdę zrobić sobie kawę – dodałam.
Tak po prawdzie to zdarzenie nie
wzbudziło moich podejrzeń. Gdy wróciłam z kawą, Roberta już w moim pokoju nie
było. Zabrałam się do pracy.
Na ostatnim zebraniu szef działu
chciał zapoznać się z wynikami naszej pracy, bo termin posiedzenia zarządu
zbliżał się nieubłaganie.
- Może ktoś z państwa ma już gotową
prezentację? – zapytał szef. Zanim zdążyłam nabrać powietrza w płuca, by
powiedzieć, że jestem przygotowana, Karol podniósł rękę:
- Ja mam gotową.
- Tak ?? – Szef był bardzo
zdziwiony. – To bardzo proszę.
Karol podłączył swojego laptopa i
na dużym ekranie na ścianie ukazała się strona tytułowa prezentacji. Zaczął
objaśniać co widnieje na poszczególnych slajdach, nie odrywając się ani na
chwilę od swoich notatek. Przy trzecim czy czwartym obrazku z wykresami
pomyślałam, że ładna, przejrzysta ta prezentacja i do tego w moich ulubionych
kolorach. Na kolejnym obrazie Karol zatrzymał się i zamilkł. Spojrzałam na
niego i zobaczyłam, że się zgubił w swoich zapiskach. Nerwowo przerzucał
kartki, na przemian zerkał na ekran. Widać było, że się zdenerwował. Patrzyłam
w skupieniu na ekran, by się zorientować jak mu pomóc. I wówczas dostrzegłam w
tekście na ekranie błąd. Nic istotnego. Zdanie zaczęte małą literą. Wbijałam
wzrok w ekran, bo nagle sobie uświadomiłam, że to… mój błąd. Wczoraj wieczorem
robiłam korektę mojej prezentacji i to była jedyna literówka, jaką znalazłam.
Byłam w szoku. Spojrzałam na Karola, który już zdążył odnaleźć się w swoich
notatkach i kontynuował komentowanie slajdów. Starałam się zachować spokój,
jednocześnie maksymalnie koncentrując uwagę na szczegółach. Cały czas
intensywnie zastanawiałam się czy ten błąd to może być zbieg okoliczności.
Jednak w miarę jak na ekranie pojawiały się kolejne, coraz to inne wykresy,
traciłam złudzenia. To była moja prezentacja! Slajd po slajdzie! Tekst po
tekście! Nawet nie wysilił się, by zmienić kolory albo zamienić wykres kołowy
na słupkowy.
Prezentacja dobiegła końca.
- Świetnie, panie Karolu –
powiedział szef – Naprawdę dobra prezentacja. Brakuje tylko porównania miesiąc
do miesiąca za 2012 i 2013.
- A tak, faktycznie – odpowiedział
Karol Braciak – Mam zestawienie wyników sprzedaży w osobnym pliku.
- A to proszę nam wyświetlić.
Przyjrzymy się.
Karol wyszukał plik i zestawienie
ukazało się na ekranie.
Szef chwilę przyglądał się wynikom
i zapytał:
- No i jakie wnioski, panie Karolu?
Braciak nerwowo patrzył raz na
ścianę, raz w ekran swojego komputera.
- Po wstępnej analizie… - Zaczął
niepewnie – … daje się zauważyć, że obroty naszej firmy, w określonych miesiącach
wzrastają, a w innych spadają. Następuje to cyklicznie i analogicznie w roku
2012 i w 2013. – Karol wpatrywał się w ekran, ale widać było, że stracił rezon
i nie bardzo umie wyprowadzić wnioski z tabelki, na którą patrzyliśmy.
- Od czego są, pana zdaniem,
uzależnione wzrosty obrotów? – zapytał szef.
- Widać wyraźnie tendencję
wzrostową na przestrzeni dwóch lat w lipcu i sierpniu czyli okresie wakacyjnym
– Karol był wyraźnie zadowolony, że znalazł uzasadnienie dla wyższych wyników w
miesiącach letnich.
- No i w grudniu – Zauważył ktoś z
obecnych.
- No tak – podchwycił Karol – To
oczywiste z racji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Taka sama tendencja
dotyczy marca, z racji Wielkanocy. Stąd należy wyprowadzić wniosek, że nasza
firma notuje najwyższe obroty w lipcu, sierpniu, grudniu i marcu. – Podsumował,
z ulgą i bardzo z siebie zadowolony Karol.
- Ale w marcu 2012 obroty wcale nie
były takie dobre – powiedział ktoś z sali.
Karol znów wbił wzrok w tabelkę na
ekranie.
- No tak… rzeczywiście… może to
jakiś błąd liczbowy… pewnie ktoś podał złe dane – Karol gorączkowo usiłował
znaleźć wyjaśnienie.
- Dane są dobre – powiedziałam
niezbyt głośno.
- No raczej nie! – Karol był już
naprawdę zdenerwowany i nie umiał tego ukryć.
- Dane są poprawne, panie Karolu –
powtórzyłam – Po prostu w 2012 roku Wielkanoc przypadała w kwietniu. Stąd
wzrost obrotów w kwietniu, a wyniki marcowe są na przeciętnym poziomie.
- A tak! Oczywiście! – Znów słychać
było ulgę w głosie Karola.
Wyszłam z Sali konferencyjnej
najszybciej jak mogłam. Na korytarzu dogonił mnie Braciak.
- Dziękuję za wsparcie – powiedział
lekko dysząc – Troszkę się zdenerwowałem i tak na szybko nie wpadłem na to, że
Wielkanoc ruchoma. Ach te nerwy! – zaśmiał się.
- Rzeczywiście jest pan nerwowy –
powiedziałam spokojnie.
- Nie no, tak w ogóle to jestem
opanowany – powiedział nonszalanckim głosem – Może dziś mam słabszy dzień.
- Chyba dwa tygodnie ma pan
słabsze… – powiedziałam zaczepnie.
- Dlaczego niby?! – Oburzył się.
- Jakbyś trzymał nerwy na wodzy… – powiedziałam
przez zaciśnięte zęby, świadomie pomijając formę „pan” – … to byś przysłał
Roberta kilka dni później, a on ściągnąłby moją prezentację w całości, z
wnioskami, także tymi dotyczącymi Wielkanocy.
Ruszyłam szybkim krokiem w stronę
mojego pokoju. Przy drzwiach odwróciłam się. Karol stał na środku korytarza, z
kompletnie ogłupiałą miną.
Jak w każdy piątek pojechałam do
marketu po większe zakupy. Chodziłam między regałami starając się choć trochę
odprężyć. Jednak nie umiałam uwolnić się od myślenia o pracy.
Nie mogę pojąć jakim trzeba być
człowiekiem, by wykradać czyjąś pracę. Jaka pewność siebie! Zadziwiające, ale
Braciak nie dopuszczał do siebie myśli, że to się może wydać. Mało tego!
Wciągnął w to informatyka, więc i jego musiał przekonać, że to nic takiego
skopiować prezentację. Na co liczy taki koleś?
Nie. Nie złożę wypowiedzenia. Lubię
tę pracę, czuję się tam doceniona. Po prostu muszę bardziej chronić swoje
analizy. Zresztą… prędzej czy później Karol zrobi podobną rzecz komuś innemu,
kto „złapie go za rękę”.
piękna lekkość pióra :)
OdpowiedzUsuńpoproszę o codzienne opowiadania :)))
Dzięki Gago, ale codziennie to się nie da. A teraz tym bardziej, bo ... mam przerwę na życie;-)))
OdpowiedzUsuńbędę tupać :)))
Usuń