- Proszę cię! Jedź ze mną! – Amiran
był wzburzony i coraz bardziej podnosił głos.
- Nie mogę. Zrozum – powiedziałam.
Czułam jak łzy gwałtownie napływają mi do oczu, wywołując szczypanie.
- Możesz! – krzyczał – możesz! Ale
nie chcesz!
- To nie tak, Ami – powiedziałam
już przez łzy, używając zdrobnienia, które bardzo lubił.
- Nie tak?! A jak? – wrzeszczał –
miej odwagę i powiedz, że mnie już nie kochasz!
Amiran porwał swoją kurtkę i
wybiegł z mieszkania.
- Nie mogę – powiedziałam w
przestrzeń – nie jestem gotowa.
Ale tego mój ukochany już nie
usłyszał. Wtedy, prawie cztery lata temu, widziałam go po raz ostatni.
…
Amiran jest Gruzinem. Przyjechał do
Polski kilka lat temu, bo dostał stypendium doktoranckie. Byłam na drugim roku
studiów gdy się poznaliśmy. Natychmiast się zakochałam. I na zabój! Był
niezwykle przystojny: ciemna karnacja, włosy tak czarne, że prawie…granatowe i
te oczy - błyszczące węgle!
Byliśmy nierozłączni. I bardzo
szczęśliwi. Każdy dzień przynosił radość i nic nie było zbyt trudne. Chwilami
dopadała mnie myśl, że to wszystko to sen jakiś i nagle się obudzę. Bardzo,
bardzo się bałam tego przebudzenia, więc odpędzałam złe myśli. Co jakiś czas na
ziemię próbowała mnie sprowadzać moja mama:
- Kaśka, zachowujesz się jak ćma
lecąca do świeczki. Ja czuję, że to się źle skończy.
- Mamo – odpowiadałam – nie chcesz
bym była szczęśliwa?
- No przecież wiesz, że niczego
bardziej nie pragnę, ale to nie miłość. To szaleństwo.
- Mamuś, wszystko będzie dobrze –
odpowiadałam ze śmiechem – kochamy się przecież.
Po kilku miesiącach Amiran zaczął
przebąkiwać o ślubie. Jego słowa wywoływały we mnie fale czułości, ale miałam
przed sobą jeszcze trzy lata studiów, więc mówiłam:
- To moje największe marzeni, Ami,
ale jak skończę studia.
Zresztą nie myślałam co będzie
później. Dla mnie najważniejsze było tu i teraz. Czas się dla mnie zatrzymał.
Gdy Amiran zaczynał snuć plany na przyszłość odwracałam jego uwagę:
- Pocałuj mnie – prosiłam – bo nie
ma jutra.
Śmiał się ze mnie, całował i mówił:
- Ale niedługo mam obronę doktoratu
i muszę wracać do domu.
- Nie puszczę cię! – wołałam.
Myśl, że mój ukochany wyjedzie przerażała
mnie i zachowywałam się jak małe dziecko, które wkłada głowę pod koc i udaje,
że go nie ma.
Ami coraz częściej wracał do
rozmowy i usiłował wymóc na mnie deklarację, że z nim wyjadę. Ale dla mnie jego
Gruzja to był koniec świata albo inna planeta. Tutaj był mój dom, moja mama,
mój park i moje niebo. Tu wszystko było moje, a tam wszystko było nieznane.
Czas jednak był nieubłagany i wraz
z nim natarczywe pytania Amirana coraz częstsze.
- Ami – prosiłam – zostań ze mną,
tutaj. Możesz pracować, masz szansę na wielką karierę, tu możesz wiele
osiągnąć.
- Kasiu, ja tu jestem obcy, a
Gruzja to moja ojczyzna.
- Nie bądź taki patetyczny! –
złościłam się.
- To nie patos, Kasiu, ja tak
czuję.
Do samego końca miałam nadzieję, że
Ami zrezygnuje z powrotu do Gruzji. Tak naprawdę wydawało mi się niemożliwe, że
wyjedzie, że mnie zostawi. Wierzyłam, że miłość zwycięży.
A jednak „Miej odwagę i powiedz, że
mnie już nie kochasz” było ostatnim zdaniem jakie usłyszałam od mojego
ukochanego.
Mój świat legł. Po prostu rozsypał
się. Przez pierwsze dni nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. To, co bałam się
sobie nawet wyobrażać, stało się. Nie ma mojego Amirana! Nie ma mojego
mężczyzny!
Gdy dotarło do mnie boleśnie, że
Ami mnie porzucił, nadszedł czas rozpaczy. Chciałam umrzeć, żeby tylko
przestało mnie boleć. A gdy moja matka wypowiedziała sakramentalne „A nie
mówiłam?” naprawdę byłam bliska popełnienia samobójstwa.
Niektórzy mówią, że czas leczy
rany. To nieprawda. Czas tylko uczy nas żyć z cierpieniem. Nic nie leczy.
A gdy minął pierwszy szok przeżyłam
następny. Odkryłam, że jestem… w ciąży.
Najpierw niedowierzanie i
przerażenie: „Co mam teraz zrobić?”, a później strach przed wyjawieniem prawdy
mamie. Ona, o dziwo, zareagowała spokojnie:
- Kasiu, dasz radę. Ja ci pomogę.
Samotne macierzyństwo wcale nie musi być trudne. – I dodała – Dziecko to
bezwarunkowa miłość na całe życie.
W kwietniu urodziłam córeczkę.
Jakaż ona śliczna! W szpitalu schodziły się pacjentki i pielęgniarki, nawet z
innych oddziałów, by ją zobaczyć. Nieczęsto rodzą się dzieci z gęstymi,
kruczoczarnymi włoskami.
Dałam jej na imię Marina. Takie
imię nosi mama Amirana. Miałam trochę kłopotów w USC, bo nalegali na
spolszczenie i zapisanie Maryna. W końcu udało mi się przekonać urzędnika, że
to absolutnie nie jest wszystko jedno.
Poukładał się mój świat, a
wszystkie jego zakamarki wypełniła Marinka. Teraz to już całkiem duża
dziewczynka. Zaczęła chodzić do przedszkola. Często pyta o tatę, a ja opowiadam
jak tatę poznałam, jaki jest przystojny, czym się zajmuje. Marinka chętnie
ogląda zdjęcia Amirana i dopytuje kiedy tata do niej wróci. Kiedyś powiem jej
prawdę, powiem, że nie wróci, bo nie wie, że ma córeczkę. Ale teraz jest za
mała, by cokolwiek z tego zrozumieć.
Kilka dni temu wracałyśmy z
przedszkola przez park. Marina biegła alejką, po chwili chowała się za drzewem
i wołała: „Szukaj”. Ja oczywiście udawałam, że nie mogę jej znaleźć, potem
stawałam w pobliżu i głośno się „zastanawiałam” gdzie też podziała się moja
córeczka. Za którymś razem, z większej odległości zaczęłam wołać:
- Marina! Gdzie też jest moja
Marina? Córeczko!
Spojrzałam w głąb alejki i …
zamarłam. Zamajaczyła mi zbliżająca się postać mężczyzny. Nie widziałam go
wyraźnie, ale sposób poruszania był mi znajomy. Stałam jak wryta i wpatrywałam
się. Zniecierpliwiona moim milczeniem Marina wyszła ze swojej kryjówki,
podbiegła do mnie i uczepiła się mojej spódnicy. Mężczyzna zatrzymał się kilka
kroków przed nami. Staliśmy nieruchomo i patrzyliśmy na siebie. Nagle Marinka
puściła moją spódnicę, zrobiła niepewnie kroczek do przodu i powiedziała:
- Tata?
Przed nami stał Amiran. Zdumienie
na jego twarzy było niewyobrażalne. Wyglądało jakby coś mówił, ale nie
wydobywał się żaden dźwięk.
- Tata? – Powtórzyła Marina.
- Tak, Marinko – powiedziałam
nieswoim głosem – to jest twój tata.
Amiran zachwiał się, a po chwili
przyklęknął na jedno kolano.
- Marina? – powiedział zdławionym
głosem – Marina? Jak moja mama?
Marinka puściła się biegiem
wołając:
- Tata, tata wrócił!
Jutro we trójkę wyjeżdżamy do Gruzji. Na
wakacje. Gdy wrócimy do Polski czeka nas mnóstwo spraw do załatwienia i na
pewno spędzimy dużo czasu w urzędach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możemy po prostu pogadać;-))) Ja nie udaję, że jestem literatem. Ty nie udawaj, że jesteś krytykiem literackim.