Jak zwykle, jak każdego dnia, punkt
szesnasta wyszłam z pracy. Z reguły kilkadziesiąt pierwszych kroków robiłam
wolno, by nacieszyć się tą krótką chwilą „nicniemuszenia”. Po kilku minutach
docierałam do centrum handlowego i już musiałam. Musiałam zrobić zakupy i
możliwie szybko dotrzeć do domu. Wraz z umykającymi za szybą tramwajową obrazkami
miasta narastał we mnie niepokój. Z tą nerwowością wchodziłam do domu. Nigdy
nie byłam pewna co zastanę, jak wiele rzeczy mam do zrobienia i czy zdążę ze
wszystkim zanim padnę ze zmęczenia. Przygotowanie obiadu na następny dzień,
włączenie pralki, zmywarki, zrobienie kolacji co rusz przerywały mi dzieci.
Obojgu starałam się poświęcić tyle czasu, ile potrzebowały. I każdemu po równo.
Czasem były to zwierzenia, czasem „a wiesz, co mi się dziś przydarzyło?”.
Często prosili o pomoc w lekcjach, o poszukanie zagubionej książki albo
uprasowanie bluzki. W tle szumiący telewizor, bawiący się pies albo kłótnie dzieciaków.
Jakoś zawsze w domu był hałas.
Po 18-tej wracał Marek i harmider się nasilał. Bo Marek wnosił swój niepokój. Pokrzykiwał, że światło niezgaszone, że pies nie był na spacerze albo wzburzony opowiadał, że szef był dziś bardziej wkurzający niż zwykle.
Po 18-tej wracał Marek i harmider się nasilał. Bo Marek wnosił swój niepokój. Pokrzykiwał, że światło niezgaszone, że pies nie był na spacerze albo wzburzony opowiadał, że szef był dziś bardziej wkurzający niż zwykle.
Czytałam kiedyś, że dom powinien być miejscem odpoczynku,
odprężenia, relaksu. Dla mnie od wielu lat nie był azylem. Bywały dni, że
chciałam uciec. Tak zwyczajnie wyjść, by posłuchać własnych myśli. Nigdy jednak
tego nie zrobiłam. Miałam świadomość, że jeśli to zrobię, jeśli się zbuntuję,
jeśli trzasnę drzwiami na znak, że mam dość, skrzywdzę dzieci. Wszystko co
robiłam było z myślą, by one nie utraciły reszty wątłego poczucia
bezpieczeństwa. Nie było to takie proste, gdy sama czułam nieustający niepokój.
Nie umiałam się go pozbyć, choć w jakimś sensie moje życie było przewidywalne.
Było oczywiste, że jeszcze przed dwudziestą Marek, jak co wieczór, odkręci
butelkę wódki. Wypije ją sam, potem zaśnie.
Nigdy nie robił awantur, nie zaczepiał nikogo. Po prostu pił, zjadał kolację, gapił się w telewizor. Niekiedy mówił o zwykłych, codziennych sprawach. Bywało, że ja chciałam porozmawiać, czymś się podzielić albo coś uzgodnić. Gdyby ktoś przyglądał się nam z boku nie zauważyłby niczego dziwnego. Po prostu zwykła rodzina, w komplecie, spędza wieczór w domu. I tak właściwie było. Trwało to od tak dawna, że było zwyczajne. Czasem tylko zastanawiałam się co się stanie, jak któregoś dnia Marek nie napije się. Bałam się tego, bo choć to pozornie absurdalne, byłoby wydarzeniem rujnującym. Wszystko, czego się nie spodziewałam, burzyło moją normalność. A moją normalnością był co wieczór pijany mąż. Tak bardzo do tego przywykłam, że stało się elementem mojego życia i wraz z włączaniem zmywarki i zakupami oznaczało stabilizację. Co z tego, że chorą?
Nigdy nie robił awantur, nie zaczepiał nikogo. Po prostu pił, zjadał kolację, gapił się w telewizor. Niekiedy mówił o zwykłych, codziennych sprawach. Bywało, że ja chciałam porozmawiać, czymś się podzielić albo coś uzgodnić. Gdyby ktoś przyglądał się nam z boku nie zauważyłby niczego dziwnego. Po prostu zwykła rodzina, w komplecie, spędza wieczór w domu. I tak właściwie było. Trwało to od tak dawna, że było zwyczajne. Czasem tylko zastanawiałam się co się stanie, jak któregoś dnia Marek nie napije się. Bałam się tego, bo choć to pozornie absurdalne, byłoby wydarzeniem rujnującym. Wszystko, czego się nie spodziewałam, burzyło moją normalność. A moją normalnością był co wieczór pijany mąż. Tak bardzo do tego przywykłam, że stało się elementem mojego życia i wraz z włączaniem zmywarki i zakupami oznaczało stabilizację. Co z tego, że chorą?
Piotrka poznałam przez Internet, w
kwietniu. To była jedna z wielu znajomości, które zawarłam w necie. Lubiłam te
rozmowy czatowe z wieloma ludźmi naraz. Rozluźniały mnie. Bawiłam się świetnie,
gdy złapałam któregoś rozmówcę na udawaniu kogoś, kim w rzeczywistości nie był.
Sama nie udawałam, byłam sobą i to sprawiało mi przyjemność. Jakimś cudem
przyciągałam do siebie ludzi, a grono wyrażające znaczkami radość, gdy stawałam
się „dostępna” było naprawdę spore. I to też było miłe. Wirtualny świat miał
dla mnie jeszcze i tę zaletę, że logowałam się na czacie gdy chciałam. Tam nic
nie musiałam, a niepokój, który wszędzie z sobą nosiłam, w necie tracił na
sile.
Po kilku tygodniach Piotrek odezwał się do mnie na gadu-gadu. Rozmawialiśmy coraz częściej. Opowiadał mi o sobie, swojej firmie i trzecim z kolei, nieudanym małżeństwie. Czułam się przy nim spokojna. Był szczery, otwarty i bardzo dowcipny. Umiał się naśmiewać ze swoich wad i miał dystans do tego, co mu życie przynosiło.
Po kilku tygodniach Piotrek odezwał się do mnie na gadu-gadu. Rozmawialiśmy coraz częściej. Opowiadał mi o sobie, swojej firmie i trzecim z kolei, nieudanym małżeństwie. Czułam się przy nim spokojna. Był szczery, otwarty i bardzo dowcipny. Umiał się naśmiewać ze swoich wad i miał dystans do tego, co mu życie przynosiło.
Pod koniec czerwca spotkaliśmy się po raz pierwszy. Wszystko
co opowiadał o sobie okazało się prawdą.
No może nie był aż tak zabójczo przystojny, ale mnie i tak bardzo się podobał. Spotykaliśmy
się raz w tygodniu, na dwie czasem trzy godziny. Tyle czasu umiałam jakoś w
domu wytłumaczyć. Po kilku tygodniach wysiadywania w ustronnych kawiarniach i
restauracjach poza miastem, zabrał mnie do służbowego mieszkania, które jego
firma wynajmowała dla gości przyjeżdżających na handlowe rozmowy.
Nigdy wcześniej nie czułam się tak pożądana. Gdyby Piotr nie
pojawił się w moim życiu nie wiedziałabym, że można być tak bardzo spełnioną.
Zanim Marek zaczął zalewać się każdego wieczora byliśmy z sobą blisko i czułam
się szczęśliwa. Nie były to może wielkie uniesienia, jakie ogląda się w filmach
czy czyta w romansach. Jednak dopiero Piotr odkrył we mnie takie uczucia,
jakich nie znałam. Z nim doznawałam przyjemności, o których istnieniu nie
miałam pojęcia.
Odtąd raz w tygodniu, gdy wychodziłam punkt szesnasta z pracy
nie ciągnęłam noga za nogą, by przedłużyć czas „nicniemuszenia”. Raz w tygodniu
pilnowałam się, by nie wybiegać ze swojej firmy, gnana radością. Nie chciałam,
by ktoś zauważył moją odmianę. A przecież nie było mi łatwo nie uśmiechać się
sama do siebie.
Nadchodziły Święta. Weszłam po pracy
do domu, obładowana zakupami. Niezmiernie się zdziwiłam, że Marek już wrócił.
Przy drzwiach odebrał ode mnie pełne siaty. Poczułam niepokój większy niż
zwykle. Marek nie tylko przyszedł do domu wcześniej. On był trzeźwy.
Odgrzałam obiad i zjedliśmy razem, nie czekając na powrót dzieci. Chciałam wstać i zabrać się za swoje codzienne obowiązki, gdy Marek poprosił, bym zaczekała. Opuścił głowę i nie patrząc na mnie, powiedział:
Odgrzałam obiad i zjedliśmy razem, nie czekając na powrót dzieci. Chciałam wstać i zabrać się za swoje codzienne obowiązki, gdy Marek poprosił, bym zaczekała. Opuścił głowę i nie patrząc na mnie, powiedział:
- Nie odchodź… Widzę jak się zmieniłaś i nie pytam dlaczego.
Nie odchodź. Przestanę pić.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. W myślach powtórzyłam
sobie co Marek powiedział.
Przecież nie chciałam odchodzić! Wiedziałam, że się nie
odważę, że nie rozwalę do końca domu dzieciom. Jakim cudem Marek się domyślił?!
Czym się zdradziłam?!
Poczułam się winna. Winna wszystkiemu. W myślach przepraszałam
za swoje drugie życie, za chwile szczęścia. Co z tego, że Marek od 10 lat pije?
Chce walczyć o nas. Jednak mnie kocha! A ja zdradzam!
Nic nie powiedziałam. Na szczęście wróciły dzieci. Jedno
przez drugie mówiło, droczyli się o to, kto nakryje stół do kolacji. Do końca
wieczoru Marek nie powiedział już słowa, a ja starałam się go unikać. Tego
wieczoru kąpiel zajęła mi dużo więcej czasu niż zwykle. Usiłowałam zebrać
myśli, zrozumieć co się stało. Cały czas kołatało się w moje głowie pytanie
samej siebie „Czego chcesz?”. Nie umiałam sobie odpowiedzieć.
Następnego ranka, gdy tylko znalazłam się przy firmowym
komputerze napisałam maila do Piotra, że się więcej nie zobaczymy.
Błyskawicznie dostałam odpowiedź. Pełną znaków zapytania i powtarzającego się
„dlaczego”. Niewiele swoich służbowych obowiązków tego dnia wypełniłam.
Wymieniłam z Piotrem kilkanaście maili, ale on nadal nie rozumiał. Wcale się
temu nie dziwiłam, bo pisałam wymijające „tak będzie dla nas lepiej” albo
banalne „wszystko się kiedyś kończy”. Długo nie miałam odwagi napisać wprost co
się właściwie stało. Przeczuwałam, że Piotr uzna, że jestem naiwna. Nie
chciałam, by mnie przekonywał bym z nim została, bo wcale nie byłam pewna czy
podjęłam słuszną decyzję. Jedno wiedziałam: nie mogę tak dalej żyć. Podwójne
życie jakie prowadziłam sprawiało, że żyłam w nieustającym napięciu. Ciągle
kontrolowałam się. Bałam się, że Marek i dzieci dowiedzą się kim jestem.
Właściwie to sama nie wiedziałam kim jestem. Kochającą matką i dzielną żoną? A
może krzywdzę wszystkich swoim cynizmem?
W ostatnim mailu, jaki dostałam od Piotr poprosił, bym
odeszła od Marka, nie dała się nabrać na zapewnienia alkoholika. Napisał, że
chce być ze mną. Nalegał bym zabrała dzieci, przeprowadziła się do niego, a
wszystko się ułoży. Bardzo długo nie odpisywałam. Dopiero przed szesnastą
napisałam: „Jeśli kiedykolwiek odejdę to nie do kogoś, ale od kogoś”.
Czas płynął. Miałam wrażenie, że
patrzę na swoje życie i samą siebie z boku, z lotu ptaka. Usiłowałam odnaleźć
się w nowej rzeczywistości. Próbowałam wyjaśnić dzieciom co zaszło. Codzienność
była jeszcze bardziej napięta i nieprzewidywalna. Trzeba było uczyć się
wszystkiego od nowa. Marek walczył sam z sobą, był drażliwy, nie mógł usiedzieć
na jednym miejscu, na niczym się skupić. Nic nie było jak dawniej, ale wcale
nie było lepiej, bo nic nie było na swoim miejscu. Dzieci prawie nie wychodziły
ze swoich pokoi. Gotowałam dwu daniowe obiady, by się czymś zająć. Wszyscy
mówiliśmy spokojnymi głosami, okrągłymi zdaniami. To było jak wielkie
wyczekiwanie na nie wiadomo co.
Mijał trzeci tydzień nowego życia.
Gdy wybijała szesnasta wychodziłam z pracy bardziej niż kiedyś przeciągając
chwile „nicniemuszenia”. Powroty do domu były jeszcze trudniejsze. W markecie
bezmyślnie nawrzucałam do koszyka warzywa, kawałek mięsa, masło i pospieszyłam
do tramwaju, bo musiałam zdążyć na wywiadówkę do szkoły syna.
Było grubo po dziewiętnastej gdy otworzyłam drzwi mieszkania.
Postawiłam siatki w kuchni i weszłam do pokoju. Marek pół leżał na kanapie, z
nogami wyciągniętymi na stole, na którym stała butelka z resztówką wódki. Był
kompletnie pijany.
Odwróciłam się i poszłam do kuchni.
„A co jutro na obiad?” - pomyślałam wypakowując zakupy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możemy po prostu pogadać;-))) Ja nie udaję, że jestem literatem. Ty nie udawaj, że jesteś krytykiem literackim.