piątek, 16 maja 2014

Ojciec



Nie lubię tego dnia. Wszystkich Świętych wywołuje we mnie mieszane, sprzeczne uczucia. Z jednej strony to święto wyjątkowo kolorowe. Z drugiej - przygnębiające, poważne. Z jednej – pełne zadumy, a z drugiej – jak parada uliczna.
Nikt nie wymusza na mnie chodzenia na cmentarz 1 listopada, a jednak tam chodzę. Odwiedzam grób rodziców wiele razy w roku, więc nic by się nie stało, gdybym nie poszła we Wszystkich Świętych. A jednak od dwunastu lat 1 listopada zanoszę świeże kwiaty. Moi rodzice zginęli razem, w wypadku samochodowym. Los zabrał mi ich oboje jednocześnie. Mimo, że byłam już całkiem dorosła i samodzielna poczułam się boleśnie osierocona. Miałam spokojne, dobre dzieciństwo, pomimo, że ojciec rzadko bywał w domu. Był inżynierem, prowadził wielkie budowy daleko od domu. Mama była zawsze, a tata wracał, wiec czułam się bezpieczna.
Od wielu lat, gdy przychodzę na cmentarz we Wszystkich Świętych, na grobie rodziców leży duża wiązanka czerwonych róż. Zawsze czerwone róże. Nie mam pojęcia kto je przynosi. Nie mam rodziny, więc te róże raz do roku zawsze mnie intrygują. Próbowałam się dowiedzieć, czy może któryś z przyjaciół rodziców je przynosi, ale wszyscy zaprzeczali.
Niedawno dostałam propozycję służbowego wyjazdu, na trzy miesiące, do Londynu. Musiałam wylecieć najpóźniej 1 listopada. Dlatego w tym rok byłam zmuszona złamać tradycję i poszłam na grób rodziców w przeddzień Święta. Na cmentarzu był już wielki ruch. Gdy zbliżałam się do grobu zauważyłam pochyloną nad nim kobietę. W pierwszej chwili uznałam, że pomyliłam ścieżki, a potem, że w półmroku, pomyliłam pomniki. Gdy podeszłam nie miałam wątpliwości: to na pewno grób moich rodziców, a kobieta pochyla się nad ich nagrobkiem. Na granitowej płycie układa wiązankę czerwonych róż.
- Dzień dobry – powiedziałam.
Kobieta drgnęła. Wyprostowała się i spojrzała na mnie.
- Dzień dobry – odpowiedziała i umknęła wzrokiem. Stała wyprostowana, patrząc nieco ponad grobami. Dyskretnie się jej przyjrzałam. Na pewno nigdy wcześniej jej nie widziałam.
Stałyśmy obok siebie, w milczeniu, nad grobem moich rodziców. Było to tyleż dziwne, co niezręczne. Przedłużająca się cisza zaczęła mi ciążyć.
- To pani przynosi co rok bukiet róż? – zapytałam cicho.
- Tak – powiedziała. Po chwili, prawie szeptem dodała. – Lubił czerwone róże.
- Kto? Mój ojciec? – zapytałam chyba za głośno jak na miejsce, w którym byłyśmy, ale nie umiałam zapanować nad zaskoczeniem.
- Tak – powiedziała spokojnie.
- Pani się myli. Ojciec… - zawahałam się – Ojciec chyba w ogóle nie lubił kwiatów.
- Lubił róże.
Powiedziała to tak zwyczajnie. I z przekonaniem.
Nie wiedziałam jak zareagować. Milczałam. Stałyśmy dalej, nieruchome, kilka chwil, po czym kobieta powiedziała:
- Do widzenia.
I ruszyła cmentarną alejką.
Byłam tak niewyobrażalnie zaskoczona, że nie odpowiedziałam. Po chwili ocknęłam się ze zdumienia i ruszyłam za kobietą.
Dogoniłam ją tuż przed bramą cmentarza.
- Przepraszam – zawołałam – proszę zaczekać.
Kobieta odwróciła się. Robiła wrażenie, jakby czekała, że ją zatrzymam.
- Co jeszcze lubił mój tata? – zapytałam.
To była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy, ale gdy usłyszałam swój własny głos zdałam sobie sprawę, że w tych okolicznościach, pytanie brzmi, co najmniej, dziwnie. Kobieta jednak nie okazała zaskoczenia.
- Ptysie z bitą śmietaną – powiedziała.
- Ojciec nie przepadał za słodyczami.
- Bitą śmietanę lubił – kobieta leciutko się uśmiechnęła. Bardziej do siebie niż do mnie.
Stałyśmy naprzeciw siebie i patrzyłyśmy sobie w oczy. Miałam bieganinę myśli. Nie miałam pojęcia kim jest ta kobieta. Jednak miałam nieodparte wrażenie, że ona mnie zna.
- Kim pani … - Zaczęłam niepewnie – Kim on dla pani był? – Poprawiłam się.
- Tadeusz był moim ojcem.
Zakręciło mi się w głowie. Przeleciało mi przez myśl, że zaraz się obudzę, jak ze złego snu i tylko te słowa  „Tadeusz był moim ojcem” będą mi się kołatały po czaszce z pół dnia.
- To jakiś żart? – prawie krzyknęłam – to nie jest śmieszne!
Poczułam złość, bo jedynym wytłumaczeniem, które miałam, to że kobieta bawi się moim kosztem.
- Nie – odpowiedziała, nadal spokojnym tonem – Nie żartuję. Tadeusz był moim tatą.
Zaczęła szperać w swojej torebce i po chwili wyjęła portfel, a z niego dowód osobisty.
- Nazywam się Tamara Rachwalska – powiedziała podając mi dowód.
W pierwszej chwili, mimo, że nie mam kłopotów ze wzrokiem, patrzyłam na kartonik, ale nie mogłam niczego odczytać. Po chwili dopiero udało mi się odcyfrować. Kobieta nosiła takie samo nazwisko jak ja, a jej ojciec miał rzeczywiście na imię Tadeusz. Imię matki zaś – Barbara, a moja mama miała na imię Mirosława.
- Nic z tego nie rozumiem – powiedziałam oddając dowód. Poczułam się nagle niewyobrażalnie zmęczona.
- Myślę, że powinnyśmy porozmawiać – powiedziała Tamara. Była nadspodziewanie spokojna i nie robiła wrażenia, że jest zaskoczona sytuacją.
Wyszłyśmy z cmentarza. Zaproponowałam, byśmy usiadły w pobliskiej kawiarni.
- Mam 32 lata – zaczęła Tamara.
- W takim razie jestem starsza – powiedziałam – bo niedawno skończyłam 34.
- Wiem.
- Wie pani? – Nie ukrywałam zaskoczenia.
- Może mówmy sobie po imieniu – Tamara wyciągnęła dłoń ponad stołem.
- Natasza – powiedziałam odwzajemniając uścisk – Zadziwiające, ale obie mamy rosyjskie imiona – dodałam zaskoczona.
- To nie takie dziwne, zważywszy, że Tadeusz był z pochodzenia Rosjaninem.
- Skąd pani….znaczy skąd wiesz?
- Przecież był moim tatą – powiedziała Tamara śmiejąc się.
- No tak – powiedziałam cicho.
Usiłowałam zebrać myśli, ale nie bardzo mi się udawało. Byłam w szoku. Zapadła cisza, a ja nie miałam pojęcia o co mam pytać. Tamara chyba to wyczuła, bo powiedziała:
- Moja mama poznała Tadeusza, gdy przyjechał budować zakłady azotowe u nas, w Puławach. Opowiadała mi potem, że zakochała się bez pamięci. Choć wiedziała, że Tadeusz jest żonaty i ma córkę, nie umiała przestać kochać. Świata poza nim nie widziała. Tadeusz kilka razy próbował zerwać tę znajomość, ale jak mówiła mama, zawsze wracał. Gdy mama zaszła w ciążę przez chwilę liczyła na to, że Tadeusz zostanie z nią, na zawsze. Tak się jednak nie stało. Tadeusz powiedział, że nic na to nie poradzi, ale kocha dwie kobiety na raz. Nie potrafi żadnej porzucić. Przyrzekł, że będzie się opiekował moją mamą i dzieckiem, ale jego stałe miejsce jest przy Mirce i córce.
Tamara zamilkła, spojrzała gdzieś w dal, za kawiarniane okno. Gdy odwróciła głowę w moją stronę, w jej oczach było wiele smutku. Przez chwilę zrobiło mi się jej żal, bo pamiętam z dzieciństwa mój smutek za każdym razem, gdy tata wyjeżdżał do pracy. Nagle dotarło do mnie, że nie tylko do pracy wyjeżdżał. Jeździł do innej kobiety i innej córki! Wezbrała we mnie złość, bo dotarło do mnie, że oszukiwał mnie i mamę. Tamara chyba wyczuła o czym myślę, bo powiedziała:
- Ty myślałaś, że tata jedzie do pracy, że tak musi być, że to normalne… Ja zawsze wiedziałam, że jedzie do swojego drugiego domu, do innej rodziny, do innej dziewczynki… Często płakałam, złościłam się i buntowałam. Nienawidziłam cię, choć nigdy nie widziałam. Gdy podrosłam, miałam z czternaście lat, poprosiłam Tadeusza, żeby mi pokazał twoje zdjęcie.
- Dlaczego mówisz o nim „Tadeusz” – przerwałam jej.
Tamara się uśmiechnęła.
- Tak do niego mówiłam, po imieniu. Jak byłam mała bawiliśmy się w jakąś grę, już jej nie pamiętam dokładnie, ale ona polegała na tym, że każdy uczestnik miał karteczkę ze swoim imieniem i wywoływało się to imię. I jakoś tak zostało i mówiłam do taty po imieniu… No i jak mi pokazał twoje zdjęcie – Kontynuowała Tamara – to jakoś tak się zadziało, że przestałam cię nienawidzić. Może dorosłam na tyle, by zaakceptować, że dzielę się ojcem z inną dziewczyną.
- A Mirka, twoja mama? – zapytałam.
- Mama akceptowała taki stan rzeczy od zawsze, odkąd pamiętam. Nigdy nie narzekała na swój los. Gdy Tadeusz miał przyjechać gotowała to co lubił, prasowała jego koszule… Była pogodzona, że jest tą drugą. Po jego tragicznej śmierci okropnie cierpiała. Do dziś jest sama. Namawiałam ją, by sobie kogoś znalazła, ale ona zawsze powtarza, że jest wdową i niech tak zostanie.
- Jak się dowiedziałyście, że moi rodzice mieli wypadek?
- Zawiadomił nas jakiś kolega Tadeusza.
- To znaczy kto? – zapytałam ostro, bo dotarło do mnie, że ktoś musiał wiedzieć, że mój tata prowadzi podwójne życie.
- Nie wiem – odparła – naprawdę nie mam pojęcia kto to był. Przyjechałyśmy na pogrzeb.
- Byłyście na pogrzebie moich rodziców?? – Aż mnie zatkało.
- Tak. Wmieszałyśmy się w tłum. Nawet się dziwiłam potem, że nikt nie zwrócił uwagi, że dwie kobiety, stojące daleko od grobu, więc jakby obce, tak strasznie rozpaczają na pogrzebie. To było straszne… - Tamara znów odwróciła głowę w stronę okna. Widziałam jednak, że usiłuje powstrzymać łzy.
- Wszystkiego bym się spodziewała, ale nigdy tego, że gdzieś istnieje moja przyrodnia siostra – powiedziałam.
Tamara zwróciła w moją stronę twarz. Uśmiechnęła się leciutko.
- A ja wiedziałam, że jesteś.
Czułam się dziwnie. Jednak nie byłam ani zła, ani oburzona. To zadziwiające, ale poczułam się jakoś lekko, jakbym odnalazła zagubioną i szczęśliwie odnalezioną pamiątkę.
- To jak to było z tymi kwiatami? – zapytałam, po raz pierwszy od kilku godzin, uśmiechając się.
- Lubił róże – Teraz i Tamara się uśmiechała – i bitą śmietanę też.
- To dziwne. Bardzo rzadko jadł słodycze, choć moja mama była mistrzynią wypieków. Za kwiatami też nie przepadał i namawiał mamę, by w ogródku sadzić tylko iglaki, wysiać trawę, ale żeby nie było żadnych kwitnących roślin, bo jak opadają płatki robi się smutno.
- Rzeczywiście dziwne – powiedziała Tamara w zamyśleniu – Jakby nie tylko miał dwa domy, dwie rodziny, ale jakby miał dwie dusze.
Obie zamilkłyśmy, pogrążone we własnych wspomnieniach. „Jaką dziwną konstrukcją był mój tata” – myślałam – „Kochał dwie kobiety, bo przecież bardzo kochał moją mamę i okazuje się, że Mirkę równie mocno. Miał dwie córki, w różnych miastach i choć obie nie miałyśmy go na wyłączność, obie nie czułyśmy się opuszczone. Tamara i ja miałyśmy dobre, bezpieczne dzieciństwo, miałyśmy tatę i mamę”.
Zrobiło się bardzo późno. Zaczęłam się zbierać.
- Jutro wylatuję do Londynu, na trzy miesiące – powiedziałam. – Dasz mi swojego maila?
- Jasne! – odparła Tamara – bardzo chętnie.
- To fajnie. Mamy sobie jeszcze wiele do opowiedzenia. Napiszę za kilka dni.
- Cieszę się, że się spotkałyśmy. Przez te wszystkie lata przyjeżdżałam na grób Tadeusza w przeddzień Wszystkich Świętych, czasem razem z mamą. Nie chciałyśmy się natknąć na nikogo z rodziny i tłumaczyć, kim jesteśmy. Dziś jakoś tak samo wyszło…
- Cieszę się, że samo wyszło. – Uśmiechnęłam się. – Napiszę, a jak wrócę do Polski spotkamy się jeszcze, prawda?
- Bardzo bym chciała – odpowiedziała Tamara – Ostatecznie kochałyśmy tego samego faceta.
Roześmiałyśmy się równocześnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możemy po prostu pogadać;-))) Ja nie udaję, że jestem literatem. Ty nie udawaj, że jesteś krytykiem literackim.