Tak naprawdę wcale nie lubię
bibliotek. Mam nieodparte wrażenie, że gdy tylko tam się znajdę osiada na mnie
cały kurz. Nie lubię też tej dostojnej ciszy. A właściwie stłumionego szmerku.
Za to ponad wszystko lubię książki.
Pewnie, że najchętniej kupowałabym nowe, pachnące drukarską farbą i takie,
których okładka, przy otwieraniu, stawia lekki opór. Wtedy wiem, że jestem
pierwszą osobą, która ten konkretny egzemplarz przegląda. Fantastyczne uczucie.
Tylko ostatnio rzadko mi dane, bo książki są bardzo drogie.
Pozostaje mi biblioteka.
Jeszcze kilka miesięcy temu
wchodząc tam po prostu przychodziłam po coś do czytania. W zależności od
nastroju szukałam kryminału, innym razem bardzo grubej powieści, która oderwie
mnie od codzienności na dłużej, a czasem krótkich opowiadań, które zdążę
przeczytać w drodze do pracy. Teraz, gdy wchodzę między półki pełne kurzu, nie
mogę oprzeć się przekonaniu, że tutaj można znaleźć nie tylko rozrywkę.
Któregoś styczniowego dnia wpadłam
do biblioteki tuż przed zamknięciem. Bibliotekarka była bardzo niezadowolona,
bo pewnie miała nadzieję, że żaden oglądacz już się nie pojawi i będzie mogła
punktualnie wyjść. Żeby nie nadużywać jej cierpliwości podeszłam do pierwszej z
brzegu półki, w dziale reportażu i wzięłam do ręki przypadkową książkę.
Nazwisko autora nic mi nie mówiło, uznałam więc, że nigdy tego nie czytałam.
Po powrocie do domu położyłam
książkę na półeczce w przedpokoju, szybko zdjęłam płaszcz i pobiegłam do
kuchni, by jak najszybciej napić się gorącej herbaty. Styczniowy mróz dał mi
się we znaki.
Po kolacji zaczęłam szukać książki,
a że trafiłam do korytarza po ciemku zamiast chwycić zgubę - strąciłam ją.
Nachyliłam się i zobaczyłam, że z ksiązki, leżącej na podłodze, wystaje
koperta.
Zaintrygowana, zgarnęłam wszystko i
śpiesznie wróciłam do pokoju.
Koperta była zaadresowana do
Jadwigi Karkoszki.
- Oooo, kilka ulic ode mnie –
pomyślałam odczytując adres.
Przez chwilę wahałam się czy
powinnam zaglądać do wnętrza. Ciekawość jednak była silniejsza ode mnie. W
środku była kartka z krótkim tekstem.
„Miła
moja.
Przed
chwilą, od mojego wydawcy dostałem Twój adres.
Tyle lat Cię szukałem. Tak niewyobrażalnie się
cieszę, że jesteś. Nareszcie.
Jadwiniu
moja.
Chciałbym
jak najszybciej się z Tobą zobaczyć.
Napisz,
proszę, kiedy i gdzie będę mógł ucałować Twe dłonie.
Zawsze
i na zawsze Twój
Staszek”
Pod spodem berliński adres.
Byłam pod wrażeniem tego, co
przeczytałam. „Jaka miłość!” – pomyślałam – „Jak w filmie”.
Zaczęłam dokładniej przyglądać się
kartce papieru i kopercie. Datownik wskazywał, że list został wysłany dwa
miesiące wcześniej. „Ciekawe czy się już spotkali?” – przyszło mi do głowy.
Niesamowicie byłam ciekawa tej historii, a z drugiej strony czułam się jak
intruz, który wlazł z butami i swoją niezdrową ciekawością w ludzkie tajemnice.
Nie mogłam zasnąć. Myśli ciągle
biegły do Jadzi i Staszka i co chwila jawiło się w mojej głowie kolejne
pytanie. Każde bez odpowiedzi. Po godzinnym przewracaniu się z boku na bok
wyszłam z łóżka i raz jeszcze sięgnęłam po list.
- Przed chwilą, od mojego wydawcy dostałem Twój adres – przeczytałam
na głos – Jest pisarzem? – sama siebie zapytałam.
Wzięłam do ręki książkę, którą
przyniosłam z biblioteki. Tak naprawdę dopiero teraz przyjrzałam się jej. „Podróże
w nieznane” Stanisław Lemański.
- Stanisław Lemański – powtórzyłam,
znów sama do siebie – Staszek! – wykrzyknęłam. Dobrze, że mam grube ściany, bo
jak nic sąsiedzi by przybiegli sprawdzić czy mnie ktoś nie napadł.
Szybko zajrzałam na skrzydełko
obwoluty książki licząc, że znajdę notkę biograficzną. Z niej dowiedziałam się,
że Stanisław Lemański urodził się w Polsce, a dziś mieszka w Berlinie. Jest
etnografem, wiele podróżuje, a ze swoich wypraw pisze reportaże. Krótko po
wybuchu wojny, z początkiem 1940 roku został wywieziony na roboty do Niemiec, a
wrócił do kraju w 1945. I tyle. Jestem naiwna, ale liczyłam, że znajdę w tej
notce jakąś informację o Jadwidze z listu.
Cały następny dzień myśl o moim
znalezisku nie dawała mi spokoju. Wieczorem postanowiłam, że w najbliższą
sobotę, z samego rana, pójdę poszukać adresu z koperty.
Gdy nadeszła sobota, zabrałam
książkę Lemańskiego, kopertę wsunęłam między kartki i poszłam szukać domu, w
którym, miałam nadzieję, mieszka Jadwiga Karkoszka.
Szybko odnalazłam właściwy numer
ulicy. Stanęłam przed starą, przedwojenną kamienicą i nie wiedziałam co mam
dalej zrobić. „Powinnam tam wejść czy może nie mam prawa się wtrącać? Przecież
kieruje mną ciekawość. To chyba jest zwyczajne wścibstwo” – Stałam i nie
umiałam podjąć decyzji.
- Pani kogoś szuka? – Dobiegło mnie
pytanie. Aż drgnęłam.
- Właściwie tak – powiedziałam –
szukam Jadwigi Karkoszki.
- A to tutaj. – Starszy mężczyzna
wskazywał ręką bramę. – Na drugim piętrze.
Teraz już nie mogłam się wycofać.
Ruszyłam.
Drzwi otworzyła starsza pani.
Uśmiechnęła się łagodnie na mój widok.
- Dzień dobry. – Zaczęłam, ale
odwagi mi zabrakło.
- Dzień dobry – łagodnym głosem
odpowiedziała kobieta – w czym mogę pani pomóc?
- Ja… ja – dukałam, a kobieta
cierpliwie mi się przyglądała.
- Szukam pani Jadwigi Karkoszki. –
W końcu wydusiłam.
- To ja – powiedziała kobieta.
- Proszę pani. Ja mam coś, co chyba
do pani należy. – Zaczęłam nerwowo przerzucać kartki bibliotecznej książki. –
Matko, gdzie to jest – powiedziałam bardziej do siebie niż do kobiety. W końcu
odnalazłam i podałam kopertę.
Kobieta wyciągnęła rękę, nerwowym
ruchem nałożyła okulary, które miała zawieszone na łańcuszku na szyi.
- Skąd pani to ma? – zapytała
drżącym głosem.
- Z tej książki. – powiedziałam
pokazując okładkę – wypożyczyłam ją w bibliotece na Traugutta.
Kobieta patrzyła na mnie oniemiała.
- Cały dom przerzuciłam! Ale, że
list został w książce do głowy mi nie przyszło. – A po chwili dodała – Proszę,
niech pani wejdzie. – I odsunęła się, otwierając szerzej drzwi.
Poprowadziła mnie do pokoju i
zaproponowała herbatę. Gdy wróciła z parującymi filiżankami, usiadła
naprzeciwko mnie i powiedziała.
- Wie pani, to dla mnie bardzo
ważny list. Bo tam jest adres.
- Wiem – powiedziałam cicho,
czerwieniąc się – czytałam.
- Niech się pani nie wstydzi. –
Kobieta się roześmiała. – Gdybym ja znalazła w ten sposób list też bym przeczytała.
Poza tym, gdyby pani tego nie zrobiła, to by do mnie nie wrócił. A ja nie
spisałam tego adresu. Mam nadzieję, że Staszek nadal czeka… - kobieta
powiedziała prawie szeptem - widzi pani, to taka stara historia. Bardzo się
kiedyś kochaliśmy. Poznałam Staszka na robotach. Gdy się wojna skończyła
pierwszym transportem wracałam do domu, do Gdańska, a Staszek miał wrócić za
kilka tygodni. Czekałam, ale te tygodnie zamieniły się w miesiące. Razem z
rodzicami przeprowadzaliśmy się kilka razy. Wszędzie zostawiałam dla Staszka
wiadomość. Mijały już nie miesiące, a lata. Szukałam go wszędzie, pisałam do PCK,
byłam we Wrocławiu, gdzie mieszkał przed wojną, rozsyłałam listy z pytaniami do
wszystkich miast. Ale nigdzie ani śladu. Pogodziłam się, że mojego Staszka już
nie ma. – Kobieta starła, płynącą po policzku, łzę. – Ale nie mogłam zapomnieć.
Nawet próbowałam ułożyć sobie życie, wyszłam za mąż, ale to się nie mogło udać…
- Kobieta zawiesiła głos. Po chwili kontynuowała:
- No i niech sobie pani wyobrazi,
że poszłam kiedyś do biblioteki, do tej na Traugutta. Już miały tam panie
zamykać, więc podeszłam do najbliższego regału i wzięłam trzy książki. Pierwsze
z brzegu…
- To dokładnie jak ja wczoraj –
powiedziałam ze śmiechem.
- Naprawdę? – Starsza pani także
się roześmiała. – Co za zbieg okoliczności! Tam nawet tych książek nie
oglądałam. Bibliotekarka pospiesznie wyjęła karty biblioteczne i sobie poszłam.
W domu dopiero zaczęłam przeglądać co też sobie upolowałam. - Znów radosnych
śmiech rozszedł się po pokoju. – Zakręciło mi się w głowie gdy zobaczyłam na
okładce nazwisko mojego Staszka. Jak doszłam do siebie postanowiłam napisać do
wydawnictwa z prośbą o potwierdzenie czy to ten sam Stanisław Lemański. Podałam
wszystkie szczegóły, które z życia Staszka pamiętałam i poprosiłam, że jeśli to
ta sama osoba to proszę o wiadomość. Minęło kilka tygodni i już straciłam
nadzieję. Troszkę tak, jakbym go znów utraciła. I gdy już nawet przestałam
codziennie zaglądać do skrzynki przyszedł ten list – powiedziała biorąc do ręki
kopertę, którą przyniosłam – śmiałam się i płakałam na przemian. Nie byłam w
stanie od razu pisać. Wie pani – Nagle się do mnie zwróciła – Ja mam już słabe
serce, niegotowe na takie emocje. – Znów uśmiech rozpromienił jej twarz. – Moja
sąsiadka czasem robi mi zakupy i następnego dnia przyszła, jak zwykle, zapytać
co mi przynieść. Poszłam po kartkę, by jej zapisać czego potrzebuję, a ona
zawołała, że po drodze odniesie mi ksiązki do biblioteki. Nie zaprotestowałam,
bo przyznam, że nie skojarzyłam o czym ona mówi, a ona z kolei uznała, że,
skoro takie ułożone na brzegu to pewnie przygotowane do oddania.
Dopiero trzeciego dnia od chwili,
gdy dostałam list od Staszka postanowiłam do niego napisać. Tylko, że nigdzie
nie mogłam tego listu znaleźć. Przeszukałam całe mieszkanie! Zaglądałam we
wszystkie zakamarki! Prosiłam nawet sąsiadkę o pomoc i razem odsuwałyśmy
kanapę. No kamień w wodę! Jak się już wypłakałam uznałam, że tak miało być. Że
mojego Staszka utraciłam po raz trzeci.
- Jak widać do trzech razy sztuka –
powiedziałam.
- Może ma pani rację – powiedziała
lekko zamyślona – może teraz się uda.
Minęło wiele miesięcy, ale gdy
wchodzę do biblioteki od razu staje mi przed oczami obraz starszej pani, której
oczy błyszczały ze szczęścia w chwili, gdy odzyskała list od ukochanego. Mam
wielką nadzieję, że się wreszcie spotkali.
Ależ piękna historia, mam nadzieję, że z happy endem : ))
OdpowiedzUsuńJa tam czekam na druga część!Bo przecież teraz musi Staszek napisać jak szukał i jak się spotkali:))
OdpowiedzUsuń