Ze dwa tygodnie temu wracałam do
domu z wyjątkowo ciężkimi siatkami. Jak to w piątek robiłam większe zakupy, ale
tego dnia szczególnie było mi ciężko. Już miałam wejść do klatki schodowej, gdy
kątem oka dostrzegłam sąsiadkę, z VIII piętra.
„Matko!” – pomyślałam – „Znowu ta!
Ciekawe jakie tym razem rewelacje ma do opowiedzenia”.
Moja sąsiadka, pani Kamila,
uwielbia wszystko wiedzieć o mieszkańcach naszego bloku. I bardzo lubi „sprzedawać”
te nowości. Nic jej nie zraża. Nawet kiedyś powiedziałam wprost, że mnie
naprawdę nie interesuje kto z kim śpi albo jaki samochód kupił sobie Kowalski z
trzeciego piętra. Zresztą tak naprawdę to ja nawet nie wiem jak ten Kowalski
wygląda. Nie mówiąc o tym, że nie miałam pojęcia czy ma jakiś samochód, a tym
bardziej, że właśnie wymienił.
Więc gdy dostrzegłam panią Kamilę
szybko pchnęłam drzwi na schody, licząc, że jednak zdążę umknąć. Nie udało się.
Dogoniła mnie zanim wsiadłam do windy.
- Dzień dobry sąsiadce –
powiedziała Kamila lustrując moje bagaże. – Widzę, że znów pani tacha takie
ciężkie siaty. Co to? Nie może ktoś pani pomóc? Pani syn to już przecież duży
chłopak.
- Może, ale jest chory –
odpowiedziałam niechętnie.
Byłam zła, bo to prawda, że Jędrek
mógłby się czasem zainteresować skąd bierze się, na przykład, mleko w lodówce.
Ale to naprawdę nie jest sprawa Kamili.
- A słyszała pani, że pod 15-tkę
wprowadziła się nowa rodzina? – kontynuowała niezrażona.
- Nie, nie słyszałam – odpowiedziałam,
a w duchu złorzeczyłam windzie, która jak na złość nie chciała zjechać.
- Noooo – powiedziała, bardzo
ucieszona, że wie coś, czego inni nie wiedzą – Młodzi, z córeczką. Ma tak z
dziesięć lat. Fajna taka, blondyneczka.
- A jakie to ma znaczenie, że blondyneczka
– warknęłam, już naprawdę zła.
Na szczęście winda pojawiła się na
parterze. Wsiadłyśmy, a Kamila, jakby w ogóle nie zauważyła, że nie interesują
mnie nowi sąsiedzi, mówiła dalej:
- Ta dziewczynka już chodzi do
naszej szkoły. A oni…rodzice znaczy oboje pracują i dziewczynka sama wraca do
domu. Dzielna dziewczynka, prawda? W obcym miejscu, z kluczem na szyi… Ale
rodzicom to się dziwię, że się nie boją o dziecko. A pani się nie dziwi?
- Nie, mnie to nie dziwi, pani
Kamilo – powiedziałam i z ulgą wysiadłam na swoim piętrze.
Kilka dni temu obudziłam się z
potwornym bólem gardła. Uznałam, że w takim stanie nie mogę iść do pracy. No i
poszłam do lekarza. Usiadłam w poczekalni, w naszej przychodni. Nagle
usłyszałam:
- Dzień dobry sąsiadce.
Nade mną stała pani Kamila. Chciało
mi się płakać na jej widok, bo to była ostatnia osoba, którą dziś chciałam
spotkać.
- Dzień dobry. – Ledwo wydobyłam z
siebie głos i odruchowo dotknęłam obolałej szyi.
Kamila natychmiast klapnęła na
krzesełku obok mnie i zaczęło się gadanie. Znów dowiedziałam się o nowinkach
osiedlowych. Nie skupiałam się nawet na
tym, co do mnie mówi. W pewnej chwili jednak coś w tej paplaninie pani Kamili,
zwróciło moja uwagę.
- I to jest baaaaardzo
zastanawiające, że taka smutna chodzi ta dziewczynka.
- Jaka dziewczynka? – zapytałam.
- No przecież mówię! Ta
blondyneczka spod 15-tki. – Kamila była wyraźnie oburzona, gdy złapała mnie na
tym, że jej nie słucham.
- A jak pani myśli – zagadnęłam –
dlaczego chodzi taka zmartwiona?
- No ja nie wiem. Przecież nie
zaglądam do tego domu – powiedziała lekko podniesionym głosem. – Ale… to bardzo
dziwne, że to dziecko takie przygaszone chodzi.
Otworzyły się drzwi gabinetu
lekarskiego i weszłam, bo to była moja kolej.
Okazało się, że mam silną anginę i
co najmniej tydzień muszę zostać w domu.
Trzeciego dnia poczułam się na tyle dobrze, że owinięta kocem siedziałam na balkonie i czytałam książkę. Dobiegały mnie śmiechy i wołania dzieci, które korzystając z pięknej pogody, bawiły się pod blokiem. Co jakiś czas głośniejsze dźwięki odrywały mnie od lektury i mimochodem, między szczebelkami balustrady, spoglądałam w dół. Za którymś spojrzeniem przykuła moją uwagę dziewczynka o wyjątkowo jasnych włoskach, siedząca na brzegu piaskownicy. Siedziała sama, grzebała patykiem w piasku i nie reagowała na chmarę dzieciaków, biegających w jej pobliżu. W pewnym momencie podszedł do niej jakiś chłopak i głośno zapytał:
Trzeciego dnia poczułam się na tyle dobrze, że owinięta kocem siedziałam na balkonie i czytałam książkę. Dobiegały mnie śmiechy i wołania dzieci, które korzystając z pięknej pogody, bawiły się pod blokiem. Co jakiś czas głośniejsze dźwięki odrywały mnie od lektury i mimochodem, między szczebelkami balustrady, spoglądałam w dół. Za którymś spojrzeniem przykuła moją uwagę dziewczynka o wyjątkowo jasnych włoskach, siedząca na brzegu piaskownicy. Siedziała sama, grzebała patykiem w piasku i nie reagowała na chmarę dzieciaków, biegających w jej pobliżu. W pewnym momencie podszedł do niej jakiś chłopak i głośno zapytał:
- Czemu ryczysz?
Dziewczynka nie podniosła głowy i
nie przerwała mieszania piasku patykiem. Chłopak wyciągnął w jej stronę rękę i
wskazując na coś zapytał:
- Kto ci to zrobił?
Dziewczynka gwałtownie poderwała
się i zaczęła biec w stronę bramy naszego bloku. Po drodze spadła kokardka z blond
włosów. Chłopak podbiegł, podniósł kokardę i zawołał za uciekającą:
- Zgubiłaś wstążkę.
Ale w tym momencie z hukiem
zatrzasnęły się drzwi wejściowe.
Poderwałam się z leżaka, po drodze
złapałam klucze od mieszkania i tak jak stałam, w porozciąganym domowym dresie,
wybiegłam na klatkę schodową. Ściągnęłam windę i zjechałam na dół. W
korytarzyku prowadzącym do piwnicy, zwinięta w kucki siedziała dziewczynka z
piaskownicy. Podeszłam pomału.
- Cześć – powiedziałam – Czy coś ci
się stało? Mogę ci jakoś pomóc?
Nie zareagowała, więc podeszłam
bliżej. Kucnęłam przy niej.
- Jak ci na imię?
Uniosła lekko główkę i zobaczyłam
zapłakaną buzię. Przetarła policzek brudną rączką i wtedy zobaczyłam, że całe
ramię dziewczynki jest pokryte siniakami. Wyglądały jak ślady po silnych
uściskach.
- Basia – usłyszałam cichy głos.
- Mieszkasz w tym bloku? –
zapytałam, choć już się domyśliłam, że to córeczka sąsiadów, którzy niedawno
się wprowadzili, a o których opowiadała pani Kamila.
- Tak, pod 15-tym – powiedziała
przez łzy.
- Jak chcesz, to cię odprowadzę do
domu. Chcesz?
- Nie. Sama pójdę.
Poderwała się i pobiegła schodami w
górę, nawet nie zatrzymując się przy windzie.
Nie pozostało mi nic innego jak
wrócić do siebie.
Całkiem doszłam do siebie, więc po
tygodniu wróciłam do pracy i swoich codziennych obowiązków.
Gdy dzisiejszego popołudnia
wracałam z pracy zobaczyłam pod moim blokiem stojący policyjny radiowóz.
Przyspieszyłam kroku zaniepokojona. Przy drzwiach wejściowych stała, a jakże by
inaczej, pani Kamila.
- Co się stało? – zapytałam, nawet
się nie witając.
- Zabierają tego gnojka – powiedziała
Kamila z triumfem w głosie.
- O kim pani mówi?
- No jak to o kim? Mieszka pani pod
nimi i nie wie?
- Pani Kamilo, naprawdę nie wiem.
- Mówię o ojcu tej dziewuszki,
Basi.
- A co zrobił?
- Znowu pobił żonę i córeczkę.
Takie krzyki były, że zadzwoniłam na policję.
- Jak to znowu? – zapytałam z
niepokojem.
- To pani mieszka pod nimi i nie
wie, że to nie pierwszy raz? Ja już wcześniej słyszałam coś, ale nigdy nie było
tak głośno jak dziś. Może było słychać bardziej, bo taki upał i wszystkie okna
pootwierane. Wychodziłam do warzywniaka i usłyszałam, że jakaś kobieta krzyczy.
No to weszłam z powrotem do klatki i szłam schodami, żeby się zorientować u
kogo to. Jak się zbliżałam na czwarte to już nie miałam wątpliwości, że to pod
15-tką. Nie zastanawiałam się tylko zadzwoniłam na policję. Szybko przyjechali,
a potem karetka. Dziewczynkę i matkę zabrali do szpitala, a tego gnoja zaraz
będą wyprowadzać.
Kamila z niecierpliwością zaglądała
w głąb klatki schodowej. Wyraźnie nie mogła się już doczekać.
Już chciałam powiedzieć Kamili, że
można się było tego domyślić, ale … zrobiło mi się potwornie wstyd. Poczułam
ogromne wyrzuty sumienia, że wtedy, na klatce schodowej pozwoliłam Basi uciec i
nie próbowałam się dowiedzieć co jej się stało i skąd u niej te siniaki na
rączkach. Więc zapytałam tylko
- Czy… dużą krzywdę im zrobił?
- Matka szła o własnych siłach, a
dziecko niósł sanitariusz na rękach, ale Basia się wyrywała, chciała do mamy,
więc pewnie nic bardzo poważnego – odpowiedziała Kamila.
Nie czekałam na sensacyjne
wyprowadzanie sąsiada spod 15-tki i poszłam schodami do siebie.
Jeszcze jestem roztrzęsiona. Nie
umiem sobie darować, że nie zareagowałam na czas. Może gdybym wtedy była
bardziej uparta, bardziej wścibska to bym mogła zapobiec kolejnemu biciu. Z wdzięcznością
pomyślałam o pani Kamili. Gdyby nie ona i jej nieustanna ciekawość tego, co się
u innych dzieje, mogło przecież dojść do tragedii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możemy po prostu pogadać;-))) Ja nie udaję, że jestem literatem. Ty nie udawaj, że jesteś krytykiem literackim.