Kasia zadzwoniła jakieś dwa
tygodnie temu. Gdy zobaczyłam na wyświetlaczu komórki, że to ona, jak zwykle,
od wielu miesięcy, poczułam lekkie napięcie.
- Mamusiu? To ja – powiedziała.
- No cześć córuś. Co tam? –
odpowiedziałam.
- Wszystko dobrze. Dzwonię, bo
chciałam cię zaprosić na chrzciny.
- Już chrzciny! Popatrz, jak szybko
leci ten czas – powiedziałam jakby nigdy nic.
- No tak. Szybko – powiedziała
Kasia i zamilkła.
Nie wiedziałam co mam powiedzieć, a
przedłużająca się cisza po obu stronach zaczęła być męcząca.
- Mamusiu. Bardzo bym chciała,
żebyś przyszła. To dla mnie ważne, mamo… - Zawiesiła głos.
- Córuś – powiedziałam, starając
się, by mój głos był jak najspokojniejszy – wiesz przecież, co myślę.
- Mamo, co byś nie myślała, to jest
twój wnuczek, to jest nasz synek… - znów urwała, ale tym razem głos się jej
lekko załamał.
- Zadzwonię jeszcze –
odpowiedziałam i się rozłączyłam.
Odłożyłam telefon szybko, bo ręce
mi nieco drżały. Bardzo mnie to wszystko męczy i denerwuje. Nieustannie o tym
myślę od bardzo wielu miesięcy, ale nie umiem się przełamać. No nie umiem im
darować, że się zdecydowali. Kaśka nie chciała mnie słuchać. Miała w nosie co
ja czuję. To teraz ja mam w nosie ich.
Kasia i Waldek są małżeństwem ponad
pięć lat. Od początku starali się o dziecko, ale nic z tego nie wychodziło.
Mówiłam Kasi, że to na pewno wina Waldka. Przecież ona zawsze była zdrowa.
Nawet się nie przeziębiała, choć inne dzieci co rusz wysiadywały ze swoimi
matkami w przychodniach. Kasia nie chciała mnie słuchać i stale powtarzała, że
to po pierwsze „nie wina” tylko los tak chce, że nie mają dzieci. Poza tym za
każdym razem, tak zaczepnie pytała:
- A skąd wiesz, że to Waldek nie
może mieć dzieci? Może to ja nie mogę zajść w ciążę?
Odpowiadałam, że ja tam wiem swoje.
I było po rozmowie. Najczęściej zaraz potem sobie przypominała, że się bardzo
spieszy, zbierała swoje manatki i już jej nie było.
Wiem, że jak mężczyzna nie może
mieć dzieci to dla niego może być tragedia. Więc nigdy, przenigdy bym Waldkowi
nie powiedziała, że to jego wina. Ale Kaśka się bała i tak na wszelki wypadek
ograniczała nasze rodzinne spotkania.
A wnuków jak nie miałam tak nie
miałam.
Jakieś trzy lata temu Kaśka
przyszła do mnie i powiedziała, że musi mi coś powiedzieć. W pierwszej chwili
bardzo się ucieszyłam, bo przyszło mi do głowy, że jest w ciąży. Ale zamiast
tego powiedziała:
- Mamo, to ja nie mogę zajść w
ciążę.
Spadło na mnie jak grom.
- To niemożliwe – powiedziałam.
- Mamusiu, możliwe. Zrobiłam
wszystkie badania, jakie tylko można było. Nie możemy mieć z Waldkiem dzieci.
Zaczęliśmy przygotowania do zapłodnienia in vitro.
No myślałam, że spadnę z krzesła.
- Chyba żartujesz! – prawie wykrzyknęłam
– nie mówisz tego poważnie!
- Mówię poważnie, mamo. My bardzo
chcemy dziecka i zrobimy wszystko, by je mieć.
- Ale nie w taki sposób! – Byłam
wzburzona.
- Dlaczego mamo? – Teraz Kaśka
podniosła głos. – To powszechnie stosowana metoda. Urodziło się tak setki
zdrowych dzieci.
- Dzieci z lodówki! – Wykrzyknęłam
– Ja nie chcę takiego wnuka. Nie zgadzam się!
Kaśka nagle wstała i zakładając
płaszcz powiedziała, zadziwiająco spokojnym głosem:
- Ja nie przyszłam zapytać czy się
zgadzasz, mamo. Przyszłam cię o tym zawiadomić. Do widzenia – dodała. I poszła.
Myślałam, że zawału dostanę. Jak
mogła wpaść na taki pomysł? Nie tak ją wychowałam, żeby za nic mieć zdanie
matki. Ona dobrze wiedziała co myślę o in vitro. Dobrze wiedziała, a i tak chce
to zrobić. Bo to wiadomo czy takie dzieci są zdrowe całkiem? A może dopiero jak
są większe to się ujawniają choroby różne? Do czego to podobne, żeby robić
takie eksperymenty na ludziach! Widziałam taki film w telewizji. Normalnie
robią dzieci w laboratorium, łączą komórki jak składniki ciasta, a potem
zamrażają! Czy takie dzieci w ogóle można kochać???
Mijały tygodnie, a ja pogodzić się
z tym, co od Kaśki usłyszałam, nie mogłam. Kaśka czasem dzwoniła, pytała co u
mnie, czy czegoś potrzebuję. Nie chciałam z nią rozmawiać. Byłam obrażona.
Kiedyś spotkałam przy warzywniaku
moją sąsiadkę, pielęgniarkę. I tak jakoś od słowa do słowa i zeszło na temat,
który mnie nie opuszczał, ale też nadal bulwersował. Zapytałam ją czy wie jak
się odbywają przygotowania do zapłodnienia in vitro. Byłam zdziwiona, że to
długa procedura i bardzo kosztowna. No i bardzo bolesna bywa dla kobiety.
- Ale wie pani – powiedziała na
zakończenie sąsiadka – kobieta, by mieć dziecko wiele zniesie.
Że też ta moja córka tak się
poświęca. Niektóre kobiety nie mają dzieci, a ich matki wnuków. Tak już jest.
Mówi się trudno. Ale żeby nie umieć się z tym pogodzić i produkować sobie
dziecko w laboratorium? To na pewno wina Waldka. To on tej mojej Kaśce w głowie
namieszał i ona się godzi na ból. Niech sobie sam da grzebać w środku!
W styczniu zadzwoniła Kasia.
- Mamo? To ja.
- No cześć. Co tam u ciebie –
powiedziałam jak zwykle, ale tonem, by wiedziała, że jestem obrażona.
- Mamusiu! Jestem w ciąży!
Słyszysz? Będziemy mieli dziecko! – radośnie wykrzyknęła.
- Cieszę się – powiedziałam – jak
się czujesz? – zapytałam spokojnie.
- Świetnie się czuję – znów
zaszczebiotała – i jestem szczęśliwa.
- Ja też się cieszą, Kasiu.
Ale tak naprawdę wcale się nie
cieszyłam. Wprawdzie moją złość po części zastąpił strach o moją córkę. Bo
wiadomo, że w ciąży różnie bywa. Szczególnie, że to nie była normalna ciąża!
Widywałyśmy się wówczas bardzo
rzadko, ze dwa razy może. Częściej Kasia dzwoniła. Nasze rozmowy to właściwie
nie były rozmowy tylko Kasia mówiła: a to, że robiła usg i widziała dziecko, a
to, że już wie, że to będzie chłopczyk, że nie może jeść truskawek, bo dostaje
wysypki, a później, że nogi jej puchną.
Rozmawiałyśmy prawie normalnie, bo
pamiętałam jak to jest, że nogi strasznie w ciąży mogą dokuczać, podpowiadałam,
żeby sobie robiła okłady z wody z octem, żałowałam jej, że nie może jeść swoich
ukochanych truskawek. Rozmawiałyśmy o niej, czasem o mnie, ale nigdy sama nie
pytałam o dziecko albo Waldka.
Naprawdę się o moją Kasię
martwiłam. Nawet bardzo. Przecież wiem, jak jest trudno w ciąży. Łatwo się
łapie przeziębienia, ale nie wolno brać silniejszych leków. Kobiety dostają
plam na twarzy, chorują na cukrzycę. Gdyby wszystko było normalnie mogłabym
mojej córci pomagać, radzić… Ale ona wolała sobie dziecko sztucznie wyhodować.
Nad ranem, 5 września, zadzwonił
telefon. Wyskoczyłam z łóżka przerażona. Dzwonił Waldek:
- Przepraszam, mamo, że tak
wcześnie, ale Kasia rodzi. Przed chwilą przyjechaliśmy do szpitala. Niech się
mama nie martwi, będę przy niej. – I się rozłączył. Nawet nie zdążyłam nic
powiedzieć.
Już nie wróciłam do łóżka. Na
niczym nie umiałam się skupić. Cały czas myślałam o mojej Kasi i modliłam się,
by jej nic złego nie spotkało. Kilka godzin później znów zadźwięczał telefon.
Znów Waldek.
- Dzień dobry, babciu – powiedział
radosnym głosem – urodził się Krzyś. Waży 3560 gram i jest wysoki,
ma 58 cm.
Serce niewyobrażalnie mi
załopotało.
- Jak się Kasia czuje? – Prawie
krzyknęłam z emocji.
- Wszystko dobrze. Oboje czują się
świetnie.
Ależ ja po tym telefonie ryczałam.
Ze szczęścia. Z emocji.
Kilka dni później zadzwoniła Kasia.
Opowiadała o porodzie, o tym jaki dzielny był Waldek i na końcu powiedziała:
- Mamusiu. Czekamy na ciebie.
Przyjedź. Choćby zaraz.
- Jestem zajęta, Kasiu –
powiedziałam sucho – ale bardzo się cieszę, że jesteście szczęśliwi.
Więcej Kasia nie zadzwoniła. Aż
dopiero dwa tygodnie temu, by zaprosić na chrzciny.
Nieustannie myślę o Kasi i jej
dziecku. Łapię się na tym, że na ulicy zaglądam młodym mamom do wózeczków. Ileż
razy już byłam w sklepach z dziecięcymi ubrankami i zabawkami. Jakież teraz
cudowności są w sklepach! Ale zwykłych pieluch nigdzie nie widziałam. No cóż,
wszystko się zmienia.
Wczoraj w końcu zdecydowałam się coś
kupić. Przyniosłam całe mnóstwo różnych gumowych gryzaczków, kaczuszki do
wanienki i prześliczne buciki z miękkiej włóczki. Odnalazłam też swój złoty
medalik, który dostałam od mojej matki chrzestnej.
No i kupiłam sobie nową kieckę,
paskudnie drogą. Ale co tam! Chcę dobrze wyglądać. Przecież to chrzciny mojego
wnuka! Tak w sumie co za różnica czy poczęty w laboratorium czy jak wszyscy.
Najważniejsze, że jego mamą jest moja córuś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możemy po prostu pogadać;-))) Ja nie udaję, że jestem literatem. Ty nie udawaj, że jesteś krytykiem literackim.