piątek, 2 maja 2014

Biblioteka



Tak naprawdę wcale nie lubię bibliotek. Mam nieodparte wrażenie, że gdy tylko tam się znajdę osiada na mnie cały kurz. Nie lubię też tej dostojnej ciszy. A właściwie stłumionego szmerku.

Za to ponad wszystko lubię książki. Pewnie, że najchętniej kupowałabym nowe, pachnące drukarską farbą i takie, których okładka, przy otwieraniu, stawia lekki opór. Wtedy wiem, że jestem pierwszą osobą, która ten konkretny egzemplarz przegląda. Fantastyczne uczucie. Tylko ostatnio rzadko mi dane, bo książki są bardzo drogie.

Pozostaje mi biblioteka.

Jeszcze kilka miesięcy temu wchodząc tam po prostu przychodziłam po coś do czytania. W zależności od nastroju szukałam kryminału, innym razem bardzo grubej powieści, która oderwie mnie od codzienności na dłużej, a czasem krótkich opowiadań, które zdążę przeczytać w drodze do pracy. Teraz, gdy wchodzę między półki pełne kurzu, nie mogę oprzeć się przekonaniu, że tutaj można znaleźć nie tylko rozrywkę.

Któregoś styczniowego dnia wpadłam do biblioteki tuż przed zamknięciem. Bibliotekarka była bardzo niezadowolona, bo pewnie miała nadzieję, że żaden oglądacz już się nie pojawi i będzie mogła punktualnie wyjść. Żeby nie nadużywać jej cierpliwości podeszłam do pierwszej z brzegu półki, w dziale reportażu i wzięłam do ręki przypadkową książkę. Nazwisko autora nic mi nie mówiło, uznałam więc, że nigdy tego nie czytałam.



Po powrocie do domu położyłam książkę na półeczce w przedpokoju, szybko zdjęłam płaszcz i pobiegłam do kuchni, by jak najszybciej napić się gorącej herbaty. Styczniowy mróz dał mi się we znaki.

Po kolacji zaczęłam szukać książki, a że trafiłam do korytarza po ciemku zamiast chwycić zgubę - strąciłam ją. Nachyliłam się i zobaczyłam, że z ksiązki, leżącej na podłodze, wystaje koperta.

Zaintrygowana, zgarnęłam wszystko i śpiesznie wróciłam do pokoju.

Koperta była zaadresowana do Jadwigi Karkoszki.

- Oooo, kilka ulic ode mnie – pomyślałam odczytując adres.

Przez chwilę wahałam się czy powinnam zaglądać do wnętrza. Ciekawość jednak była silniejsza ode mnie. W środku była kartka z krótkim tekstem.

„Miła moja.

Przed chwilą, od mojego wydawcy dostałem Twój adres.

 Tyle lat Cię szukałem. Tak niewyobrażalnie się cieszę, że jesteś. Nareszcie.

Jadwiniu moja.

Chciałbym jak najszybciej się z Tobą zobaczyć.

Napisz, proszę, kiedy i gdzie będę mógł ucałować Twe dłonie.

Zawsze i na zawsze Twój

Staszek”

Pod spodem berliński adres.

Byłam pod wrażeniem tego, co przeczytałam. „Jaka miłość!” – pomyślałam – „Jak w filmie”.

Zaczęłam dokładniej przyglądać się kartce papieru i kopercie. Datownik wskazywał, że list został wysłany dwa miesiące wcześniej. „Ciekawe czy się już spotkali?” – przyszło mi do głowy. Niesamowicie byłam ciekawa tej historii, a z drugiej strony czułam się jak intruz, który wlazł z butami i swoją niezdrową ciekawością w ludzkie tajemnice.

Nie mogłam zasnąć. Myśli ciągle biegły do Jadzi i Staszka i co chwila jawiło się w mojej głowie kolejne pytanie. Każde bez odpowiedzi. Po godzinnym przewracaniu się z boku na bok wyszłam z łóżka i raz jeszcze sięgnęłam po list.

- Przed chwilą, od mojego wydawcy dostałem Twój adres – przeczytałam na głos – Jest pisarzem? – sama siebie zapytałam.

Wzięłam do ręki książkę, którą przyniosłam z biblioteki. Tak naprawdę dopiero teraz przyjrzałam się jej. „Podróże w nieznane” Stanisław Lemański.

- Stanisław Lemański – powtórzyłam, znów sama do siebie – Staszek! – wykrzyknęłam. Dobrze, że mam grube ściany, bo jak nic sąsiedzi by przybiegli sprawdzić czy mnie ktoś nie napadł.

Szybko zajrzałam na skrzydełko obwoluty książki licząc, że znajdę notkę biograficzną. Z niej dowiedziałam się, że Stanisław Lemański urodził się w Polsce, a dziś mieszka w Berlinie. Jest etnografem, wiele podróżuje, a ze swoich wypraw pisze reportaże. Krótko po wybuchu wojny, z początkiem 1940 roku został wywieziony na roboty do Niemiec, a wrócił do kraju w 1945. I tyle. Jestem naiwna, ale liczyłam, że znajdę w tej notce jakąś informację o Jadwidze z listu.

Cały następny dzień myśl o moim znalezisku nie dawała mi spokoju. Wieczorem postanowiłam, że w najbliższą sobotę, z samego rana, pójdę poszukać adresu z koperty.

Gdy nadeszła sobota, zabrałam książkę Lemańskiego, kopertę wsunęłam między kartki i poszłam szukać domu, w którym, miałam nadzieję, mieszka Jadwiga Karkoszka.

Szybko odnalazłam właściwy numer ulicy. Stanęłam przed starą, przedwojenną kamienicą i nie wiedziałam co mam dalej zrobić. „Powinnam tam wejść czy może nie mam prawa się wtrącać? Przecież kieruje mną ciekawość. To chyba jest zwyczajne wścibstwo” – Stałam i nie umiałam podjąć decyzji.

- Pani kogoś szuka? – Dobiegło mnie pytanie. Aż drgnęłam.

- Właściwie tak – powiedziałam – szukam Jadwigi Karkoszki.

- A to tutaj. – Starszy mężczyzna wskazywał ręką bramę. – Na drugim piętrze.

Teraz już nie mogłam się wycofać. Ruszyłam.

Drzwi otworzyła starsza pani. Uśmiechnęła się łagodnie na mój widok.

- Dzień dobry. – Zaczęłam, ale odwagi mi zabrakło.

- Dzień dobry – łagodnym głosem odpowiedziała kobieta – w czym mogę pani pomóc?

- Ja… ja – dukałam, a kobieta cierpliwie mi się przyglądała.

- Szukam pani Jadwigi Karkoszki. – W końcu wydusiłam.

- To ja – powiedziała kobieta.

- Proszę pani. Ja mam coś, co chyba do pani należy. – Zaczęłam nerwowo przerzucać kartki bibliotecznej książki. – Matko, gdzie to jest – powiedziałam bardziej do siebie niż do kobiety. W końcu odnalazłam i podałam kopertę.

Kobieta wyciągnęła rękę, nerwowym ruchem nałożyła okulary, które miała zawieszone na łańcuszku na szyi.

- Skąd pani to ma? – zapytała drżącym głosem.

- Z tej książki. – powiedziałam pokazując okładkę – wypożyczyłam ją w bibliotece na Traugutta.

Kobieta patrzyła na mnie oniemiała.

- Cały dom przerzuciłam! Ale, że list został w książce do głowy mi nie przyszło. – A po chwili dodała – Proszę, niech pani wejdzie. – I odsunęła się, otwierając szerzej drzwi.

Poprowadziła mnie do pokoju i zaproponowała herbatę. Gdy wróciła z parującymi filiżankami, usiadła naprzeciwko mnie i powiedziała.

- Wie pani, to dla mnie bardzo ważny list. Bo tam jest adres.

- Wiem – powiedziałam cicho, czerwieniąc się – czytałam.

- Niech się pani nie wstydzi. – Kobieta się roześmiała. – Gdybym ja znalazła w ten sposób list też bym przeczytała. Poza tym, gdyby pani tego nie zrobiła, to by do mnie nie wrócił. A ja nie spisałam tego adresu. Mam nadzieję, że Staszek nadal czeka… - kobieta powiedziała prawie szeptem - widzi pani, to taka stara historia. Bardzo się kiedyś kochaliśmy. Poznałam Staszka na robotach. Gdy się wojna skończyła pierwszym transportem wracałam do domu, do Gdańska, a Staszek miał wrócić za kilka tygodni. Czekałam, ale te tygodnie zamieniły się w miesiące. Razem z rodzicami przeprowadzaliśmy się kilka razy. Wszędzie zostawiałam dla Staszka wiadomość. Mijały już nie miesiące, a lata. Szukałam go wszędzie, pisałam do PCK, byłam we Wrocławiu, gdzie mieszkał przed wojną, rozsyłałam listy z pytaniami do wszystkich miast. Ale nigdzie ani śladu. Pogodziłam się, że mojego Staszka już nie ma. – Kobieta starła, płynącą po policzku, łzę. – Ale nie mogłam zapomnieć. Nawet próbowałam ułożyć sobie życie, wyszłam za mąż, ale to się nie mogło udać… - Kobieta zawiesiła głos. Po chwili kontynuowała:

- No i niech sobie pani wyobrazi, że poszłam kiedyś do biblioteki, do tej na Traugutta. Już miały tam panie zamykać, więc podeszłam do najbliższego regału i wzięłam trzy książki. Pierwsze z brzegu…

- To dokładnie jak ja wczoraj – powiedziałam ze śmiechem.

- Naprawdę? – Starsza pani także się roześmiała. – Co za zbieg okoliczności! Tam nawet tych książek nie oglądałam. Bibliotekarka pospiesznie wyjęła karty biblioteczne i sobie poszłam. W domu dopiero zaczęłam przeglądać co też sobie upolowałam. - Znów radosnych śmiech rozszedł się po pokoju. – Zakręciło mi się w głowie gdy zobaczyłam na okładce nazwisko mojego Staszka. Jak doszłam do siebie postanowiłam napisać do wydawnictwa z prośbą o potwierdzenie czy to ten sam Stanisław Lemański. Podałam wszystkie szczegóły, które z życia Staszka pamiętałam i poprosiłam, że jeśli to ta sama osoba to proszę o wiadomość. Minęło kilka tygodni i już straciłam nadzieję. Troszkę tak, jakbym go znów utraciła. I gdy już nawet przestałam codziennie zaglądać do skrzynki przyszedł ten list – powiedziała biorąc do ręki kopertę, którą przyniosłam – śmiałam się i płakałam na przemian. Nie byłam w stanie od razu pisać. Wie pani – Nagle się do mnie zwróciła – Ja mam już słabe serce, niegotowe na takie emocje. – Znów uśmiech rozpromienił jej twarz. – Moja sąsiadka czasem robi mi zakupy i następnego dnia przyszła, jak zwykle, zapytać co mi przynieść. Poszłam po kartkę, by jej zapisać czego potrzebuję, a ona zawołała, że po drodze odniesie mi ksiązki do biblioteki. Nie zaprotestowałam, bo przyznam, że nie skojarzyłam o czym ona mówi, a ona z kolei uznała, że, skoro takie ułożone na brzegu to pewnie przygotowane do oddania.

Dopiero trzeciego dnia od chwili, gdy dostałam list od Staszka postanowiłam do niego napisać. Tylko, że nigdzie nie mogłam tego listu znaleźć. Przeszukałam całe mieszkanie! Zaglądałam we wszystkie zakamarki! Prosiłam nawet sąsiadkę o pomoc i razem odsuwałyśmy kanapę. No kamień w wodę! Jak się już wypłakałam uznałam, że tak miało być. Że mojego Staszka utraciłam po raz trzeci.

- Jak widać do trzech razy sztuka – powiedziałam.

- Może ma pani rację – powiedziała lekko zamyślona – może teraz się uda.



Minęło wiele miesięcy, ale gdy wchodzę do biblioteki od razu staje mi przed oczami obraz starszej pani, której oczy błyszczały ze szczęścia w chwili, gdy odzyskała list od ukochanego. Mam wielką nadzieję, że się wreszcie spotkali.

2 komentarze:

  1. Ależ piękna historia, mam nadzieję, że z happy endem : ))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tam czekam na druga część!Bo przecież teraz musi Staszek napisać jak szukał i jak się spotkali:))

    OdpowiedzUsuń

Możemy po prostu pogadać;-))) Ja nie udaję, że jestem literatem. Ty nie udawaj, że jesteś krytykiem literackim.